„Moribund Manifesto”
Old Temple 2022
Weterani
Old School Death Metalu z Filipin powracają ze swym szóstym, pełnym albumem.
Skłamałbym, gdybym powiedział, że oczekiwałem na tę płytkę z wypiekami na
twarzy i niesłabnącym wzwodem. Prawdę powiedziawszy, ostatnimi czasy na żadną
płytę nie czekałem już z takim podnieceniem, jak to ongiś bywało. Cóż, lata nie
te, pesel coraz bardziej daje o sobie znać, więc takie wzruszenia mogą mi
zaszkodzić. Mając jednak w pamięci poprzedni, wydany przed czterema laty krążek Pathogen
„Obscure Deathworship”, który był konkretnym, soczystym kawałkiem śmiertelnego
mięcha starej szkoły, i który zdecydowanie zrobił mi dobrze, gdzieś tam z tyłu
głowy, mieszkający w niej karzełek-zwyrodnialec co pewien czas przypominał mi,
aby mieć baczenie na poczynania tej hordy. Tak więc, gdy tylko gruchnęła wieść o
nowej płycie tych czterech młodzieńców, którą ponownie pod swe skrzydła wzięła
Stara Świątynia (brawo Eryk!), moja ciekawość została obudzona i czekałem na ów
dzień, w którym będę mógł zmierzyć się z „Moribund Manifesto”. No i wreszcie
„dokonało się”, jak to kiedyś rzekł taki jeden, dokonujący żywota na krzyżu.
Płytka któryś już raz kręci się w moim odtwarzaczu, a ja bardzo, ale to bardzo
kontent jestem z powodu tego, co tu słyszę. A słyszę ponownie rasowy,
nieubłagany, miażdżący DeathFucking Metal pełną gębą. Można by zatem rzec, że
nic się nie zmieniło…i bardzo w pizdę dobrze, bo i też kurwa zmieniać się nie
miało! Pathogen cały czas hołduje starej szkole gatunku, ale nie znaczy to
wcale, że dźwięki, które tu usłyszymy, są identyczne, jak na wspomnianej
powyżej „Obscure…”. Owszem, „Moribund…” jest naturalną jej kontynuacją, ale mam
wrażenie, że Filipińczycy na swym najnowszym krążku jeszcze mocniej postawili
na ciężar zawartych tu kompozycji, gdyż gniecie ta płytka naprawdę okrutnie. Duży
nacisk położono tu na riffy i linie basu. Wiosła szyją gęsto i smoliście, a przy
tym dosyć surowo, natomiast ołowiane, cztery struny rzeźbią grubo, zapewniając tej
płycie masywne, tłuste doły. Instrumenty szarpane tworzą tu niszczycielski,
zwarty, wrzący monolit, który robi potworne szkody. Oczywiście beczki
napierdalają z niemniejszym ciężarem, a bluźniercze growle dokładają swoje,
więc całość krzywdzi konkretnie i bezlitośnie. Pomijając jednak te wszystkie
szczegóły, najnowsza płyta Pathogen ponownie emanuje niesamowitym, genialnym,
diabolicznym klimatem, który mnie osobiście rozkłada na łopatki. Podobny feeling
można odnaleźć na pierwszych produkcjach Morbid Angel, czy też na płytach
zespołów z Ameryki Południowej, a na „Moribund…” oba te bieguny w pewnym
stopniu łączą się ze sobą, co daje piorunujący efekt. Cieszę się bardzo, że mam
w głowie tego małego chujka, który zawsze na czas przypomni mi o tych wyznawcach
śmierci z Filipin. Kolejny, wyśmienity krążek Pathogen. Nie pozostaje Wam już
zatem nic innego, jak tylko udać się po niego do sklepu Old Temple.
Hatzamoth
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz