czwartek, 26 maja 2022

Recenzja SHOCK WITHDRAWAL „Shock Withdrawal”

 

SHOCK WITHDRAWAL

„Shock Withdrawal” (Ep)

Selfmadegod Records 2022

Pozwólcie, że na wstępie o coś zapytam. Lubicie rozpierdol, jaki na swych produkcjach robią Maruta, Noisear, czy Thrash Metalowy Protest? Widzę, że sporo osób podnosi prawicę, zatem zakładam, że są na „tak”. No i bardzo dobrze, gdyż to właśnie głównie do nich, choć oczywiście nie tylko, kierowany jest pierwszy materiał projektu Shock Withdrawal, w którym to maltretują swe instrumenty muzycy związani w przeszłości, lub obecnie z wymienionymi powyżej kapelami. Muzyka, jaką znajdziemy na tym krążku, to zatem energetyczny, wyrywający z buciorów Grind/Death, który poniewiera w pizdu i nie zamierza pytać o to, czy można. Jeżeli zatem moi drodzy parafianie macie w pamięci wydawnictwa wymienionych tu na wstępie zespołów, to wiecie już w zasadzie, czego spodziewać się po materiale, nad którym się tu wywnętrzam. Trwający niespełna 13 minut „Shock Withdrawal” to rozpierdalający w chuj, soczysty wybuch brudnej przemocy. Hasło, że tan materiał niszczy, to zdecydowanie słabe stwierdzenie. To, co prezentuje tu trio z Juesej, rżnie, morduje, miażdży i rozrywa, a wszystko to robi niesamowicie skutecznie i produktywnie. No posłuchajcie tylko tej sekcji, która rozpierdala wszystko w perzynę. Kanonady bębnów są jak szybkostrzelna, ciężka artyleria, a bas rozrywa wszystko na strzępy, rozrzucając wokół pozostałe szczątki niczym roztrząsacz obornika. Riffy natomiast są niesamowicie wręcz dynamiczne, złośliwe, agresywne i tną głęboko, odsłaniając kości. Jeżeli zaś chodzi o wokale, to to, co wyprawia gardłowy można porównać jedynie do złośliwego, brutalnego obdzierania ze skóry dla czystej, sadystycznej przyjemności. Jadą panowie bez srania po krzakach i nie pierdolą się w tańcu. Nieokiełznane niemal barbarzyństwo tej Ep’ki nie oznacza jednak wcale, że nie odnajdziemy tu ciekawych, bardziej złożonych niuansów, zaserwowanych nam przez muzyków tej grupy. Uwagę zwracają choćby charakterystycznie ciosane, grube riffowanie, czy opętańcze, niekiedy paranoiczne wręcz linie wokalne, które żrą niczym kwas akumulatorowy. Oczywiście znajdziemy w tych 13 minutach więcej ciekawych, brutalnych ornamentów, jednak nie będę zdradzał wszystkiego, aby nie odbierać Wam przyjemności ich odkrywania. Brzmi ten materialik naprawdę tłuściutko, więc wpierdol spuszcza bardzo konkretny i sponiewierać potrafi. Jak dla mnie, petarda! Czekam z niecierpliwością na pełny album tych amatorów dźwiękowego rozłupywania czaszek zza wielkiego bajora.

 

Hatzamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz