Stillborn
„Cultura de la Muerte”
Godz ov War 2022
Stillborn to zespół którego przedstawiać chyba nie
trzeba. Panowie aktywni są na krajowej scenie od ćwierćwiecza i dochrapali się
już pięciu dużych albumów, plus trochę wydawnictw pomniejszych. Mimo to jakoś
nigdy na kolana przed nimi nie padałem a ich muzyka największe wrażenie robiła
na mnie w wersji koncertowej. Szósty krążek mielczan sprawił jednak, że po raz
pierwszy musze ściągnąć czapkę z głowy, bowiem to, czym to bestialskie trio
mnie poczęstowało sprawiło, iż dosłownie wyskoczyłem z kapci. Nie, absolutnie
nie mam na myśli nagłej zmiany muzycznej orientacji zespołu, bowiem wszystko
jest jak najbardziej na miejscu. Nadal mamy do czynienia z death metalem,
delikatnie zabarwionym blackmetalowym odcieniem. Rzecz w tym, że osiem
kompozycji składających się na „Cultura de la Muerte” to najbardziej dojrzały i
przemyślany materiał jaki Stillborn nagrał do tej pory. Co mnie szczególnie
poniewiera to intensywność poszczególnych kompozycji, w których gitary pracują
i uzupełniają się w sposób niemal idealny, raniąc głęboko intensywnymi riffami,
bez względu czy na pełnej prędkości czy w formie zwolnionej, a towarzyszące im
intensywne gradobicie perkusyjne sprawia, że odnieść można wrażenie, jakby
człowiek znalazł się w epicentrum wulkanicznych erupcji. Poza natarczywymi
kanonadami muzycy wpletli w swoje utwory odrobinę diabelskiej melodii, dzięki
czemu łeb sam rwie się do dzikiego moshu a nogi szukają parkietu do tańca. Nie
ma tu nic odkrywczego, jednak sposób w jaki panowie odgrzewają stary poczciwy
death metal na mocno spalonym tłuszczu sprawia, iż moje kubki smakowe śpiewają
z rozkoszy. Jak tu cudownie, prostacko dudnią beczki, jak organicznie chodzą
wiosła, jak wściekle wokal rzyga żółcią, zresztą po raz kolejny w naszym
narodowym, i przede wszystkim, jaki ten album ma niesamowicie podkręcony
groove, jak chłoszcze…. Nie, no dla mnie to jest cios na knockout, po którym
naprawdę ciężko mi się podnieść. Pół godziny. Nawet niecałe. Dokładnie tyle
starczy, żeby wami pozamiatać podłogę. Żeby nie było, odsłuchałem ten materiał
wielokrotnie, także zupełnie na trzeźwo. Za każdym razem efekt był identyczny.
Zniszczenie, śmierć , anihilacja. Kurwa, „Cultura de la Muerte” to zdecydowanie
jeden z najlepszych albumów z krajowego podwórka w tym roku. Wpierdol jak ta
lala!
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz