wtorek, 31 maja 2022

Recenzja PSILOCYBE LARVAE „Where Silence Dwells”

 

PSILOCYBE LARVAE

„Where Silence Dwells”

Red Rivet Records 2021

 


Z muzyką tego zespołu zetknąłem się na początku XXI wieku przy okazji ich dwóch, pierwszych albumów, a więc „Stigmata” z roku 2000 i „Agony” z 2003. Całkiem przyjemne płytki to były, a podpartego klawiszem, stosunkowo melodyjnego Black/Death Metalu, jaki się na nich znajdował, bez dwóch zdań dało się słuchać. Kolejne produkcje grupy jakoś mi umknęły. Spierdoliły kanałami, czy ukryły się pod dużym kamieniem? Nie wiem, zresztą chuj z tym. Po prawie dwóch dekadach w mojej skrzynce recenzenckiej zobaczyłem wydany pod koniec zeszłego roku, piąty już pełniak Psilocybe Larvae, a więc w pierwszej, wolnej chwili postanowiłem sprawdzić, jak teraz prezentuje się twórczość tego kwartetu. Tak więc „Where…” to z pewnością ich najbardziej dojrzała i dopracowana płyta, zarówno pod względem kompozycyjnym, aranżacyjnym, jak i wykonawczym. Muzyka grupy ewoluowała przez lata i teraz jest to w zasadzie klimatyczny Doom/Death. Na każdym praktycznie kroku słychać, że panowie poczynili znaczące postępy. Świadczy o tym choćby warstwa gitarowa, która jest zdecydowanie ciekawsza i bardziej złożona. Riffy płyną swobodnie, mimo iż nierzadko są dosyć skomplikowane, a zdarza się, że w obrębie jednego wałka układają się w nachodzące na siebie warstwy, które wyśmienicie się uzupełniają i asymilują. Wioślarz odważnie zapuszcza się także na progresywne terytoria muzyczne. Można wówczas podziwiać jego kunszt i wyśmienity warsztat techniczny, ale co najważniejsze widać, że te wycieczki mają swój cel i nie chodzi tylko o bezduszny, gitarowy onanizm. Bardzo dobrą robotę robią tu także sample o pesymistycznym sznycie i wionąca chłodem elektronika. Sekcja rytmiczna również rzeźbi doskonale, ukazując co rusz wysokie umiejętności muzyków. Zarówno bas, jak i beczki zakręcić potrafią niezgorzej, ale i zmiana tonacji, czy dynamiki także nie jest im obca. Groove zapewniają tej produkcji jednak odpowiedni. Wokale oczywiście wielobarwne. Mnie na tym albumie najbardziej odpowiadają te agresywniejsze formy gardłowego wyrazu, bo czystsze linie, choć niewątpliwie emocjonalne i nienaganne pod względem wykonania, to nie chuja mi nie leżą. Klimacik sączy się z tego krążka także niezły. Dźwięki zawarte na „Gdzie Mieszka Cisza” są raczej niewesołe i mają zdecydowanie pesymistyczne wibracje. Brzmienie oczywiście dopracowane i przestrzenne. Sound tego materiału jest nowoczesny (jednak bez nadmiernej sterylności), wiec nie każdemu będzie odpowiadać. Bardzo dobra to jednak płytka, która klimaciarzom maści wszelakiej z pewnością mocno dogodzi. Ja jakoś nie mogę się do niej do końca przekonać. Niektóre patenty są niezłe, przy innych natomiast zgrzytam zębami, a moje zwieracze ledwo utrzymują brązowy kisiel przed niekontrolowaną erupcją prosto w majty. Trochę to jednak po mojemu przekombinowane i chwilami zbyt miętkie. Posłuchałem se więc tej płytki dwa razy, ale wracać do niej już więcej na pewno nie będę…i to bynajmniej nie dlatego, że zespół pochodzi z Rosji.

 

Hatzamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz