„Red Is the Color of Ripping
Death”
Hells
Headbangers Records 2021
Piąty
album długogrający Nunslaughter trochę ponad pół roku temu stał się faktem. I
cóż ja, biedny żuczek mam napisać o tej
płycie, aby nie zabrzmiało to banalnie? Jak ocenić kultowy dla mnie zespół
istniejący na scenie ponad 35 lat, który dorobił się dyskografii tak długiej i
bogatej jak odległość z tego miejsca w pizdu, albo i jeszcze dalej, a w dodatku
nigdy się nie skurwił i przez te wszystkie lata, aż do teraz szczerze
napierdala bluźnierczy Metal Śmierci? Zachciało mi się kurwa recenzje pisać. No
nic, muszę się jakoś zmierzyć z tym tematem. Wybaczcie jednak, jeżeli moje
słowa wydadzą się Wam bredzeniem maniaka, ale do muzyki Nunslaughter podchodzę
bardzo emocjonalnie, a każdy ich kolejny krążek, to dla mnie przeżycie wręcz
mistyczne. Jaki zatem jest
„Red Is the Color of Ripping Death”? Jak dla mnie kurwa
miażdżący! Można nawet zaryzykować stwierdzenie, że płyta nowa, a Nunslaughter
taki sam, oczywiście w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Dźwięki, jakie tu
słyszymy, to bowiem cały czas surowy, korzenny Death Fucking Metal połączony
gdzieniegdzie z Thrash’owym uderzeniem i zagrany z iście Diabelskim rozmachem. Napierdalają
panowie tak, że tynk osypuje się ze ścian i szkliwo na zębach pęka, a przy tym
cały czas udaje im się zachować niesamowitą intensywność, witalność i świeżość.
Mam wrażenie, że niektóre patenty są nieco bardziej melodyjne, niż to drzewniej
bywało (chodzi mi jednak o pewne niuanse na poziomie detali, a nie ogólny
koncept), ale owo poczucie melodyki absolutnie nie wyklucza charakterystycznej,
pierwotnej brutalności i niesamowitej agresji zawartej niezmiennie od tylu już
lat w twórczości zespołu. To cały czas czysty manifest bluźnierstwa, przemocy i
nienawiści do chrześcijaństwa. Trochę więcej szczegółów? Pronciem bałdzo.
Płytka trwa 35 minut i w tym czasie otrzymujemy 14 niszczących doskonale,
konkretnych wałków, z których najdłuższy
trwa trochę ponad 3 minuty, co nie jest zbyt powszechnym zjawiskiem, gdyż
ostatnimi czasy muzycy zespołów często mylą długość z jakością. Każdy z nich
wypełniony jest tłusto napierdalającymi bębnami, rozrywającym w chuj,
siarczystym basem o niskim stroju, okrutnymi riffami i przeszywającymi, demonicznymi
growlami, które tłoczą zatrutą krew w krwiobieg ludzkości. Bezpośrednio wali w
ryj ta płytka, ale posiada zarazem dosyć sporo sprytnych, chwytliwych zwrotów
akcji, dzięki czemu ten materiał żyje i nie jest li tylko kawałkiem bezmyślnego
nakurwu. Darujcie, ale nie chcę mi się już pisać kolejnych, wychwalających tę
płytkę peanów, więc powiem tylko tyle. Nunslaughter nie żartuje ani nie
pierdoli się w tańcu. „Red…” to kolejny, piekielny album stworzony po to, aby dać
oręż wierzącym, a niewiernych zetrzeć w proch. Jestem na kolanach. Jutro idę
wypalić sobie logo zespołu na prawym cycu.
Hatzamoth
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz