sobota, 7 maja 2022

Recenzja NUNSLAUGHTER „Red Is the Color of Ripping Death”

 

NUNSLAUGHTER

„Red Is the Color of Ripping Death”

Hells Headbangers Records 2021

Piąty album długogrający Nunslaughter trochę ponad pół roku temu stał się faktem. I cóż ja,  biedny żuczek mam napisać o tej płycie, aby nie zabrzmiało to banalnie? Jak ocenić kultowy dla mnie zespół istniejący na scenie ponad 35 lat, który dorobił się dyskografii tak długiej i bogatej jak odległość z tego miejsca w pizdu, albo i jeszcze dalej, a w dodatku nigdy się nie skurwił i przez te wszystkie lata, aż do teraz szczerze napierdala bluźnierczy Metal Śmierci? Zachciało mi się kurwa recenzje pisać. No nic, muszę się jakoś zmierzyć z tym tematem. Wybaczcie jednak, jeżeli moje słowa wydadzą się Wam bredzeniem maniaka, ale do muzyki Nunslaughter podchodzę bardzo emocjonalnie, a każdy ich kolejny krążek, to dla mnie przeżycie wręcz mistyczne. Jaki zatem jest „Red Is the Color of Ripping Death”? Jak dla mnie kurwa miażdżący! Można nawet zaryzykować stwierdzenie, że płyta nowa, a Nunslaughter taki sam, oczywiście w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Dźwięki, jakie tu słyszymy, to bowiem cały czas surowy, korzenny Death Fucking Metal połączony gdzieniegdzie z Thrash’owym uderzeniem i zagrany z iście Diabelskim rozmachem. Napierdalają panowie tak, że tynk osypuje się ze ścian i szkliwo na zębach pęka, a przy tym cały czas udaje im się zachować niesamowitą intensywność, witalność i świeżość. Mam wrażenie, że niektóre patenty są nieco bardziej melodyjne, niż to drzewniej bywało (chodzi mi jednak o pewne niuanse na poziomie detali, a nie ogólny koncept), ale owo poczucie melodyki absolutnie nie wyklucza charakterystycznej, pierwotnej brutalności i niesamowitej agresji zawartej niezmiennie od tylu już lat w twórczości zespołu. To cały czas czysty manifest bluźnierstwa, przemocy i nienawiści do chrześcijaństwa. Trochę więcej szczegółów? Pronciem bałdzo. Płytka trwa 35 minut i w tym czasie otrzymujemy 14 niszczących doskonale, konkretnych  wałków, z których najdłuższy trwa trochę ponad 3 minuty, co nie jest zbyt powszechnym zjawiskiem, gdyż ostatnimi czasy muzycy zespołów często mylą długość z jakością. Każdy z nich wypełniony jest tłusto napierdalającymi bębnami, rozrywającym w chuj, siarczystym basem o niskim stroju, okrutnymi riffami i przeszywającymi, demonicznymi growlami, które tłoczą zatrutą krew w krwiobieg ludzkości. Bezpośrednio wali w ryj ta płytka, ale posiada zarazem dosyć sporo sprytnych, chwytliwych zwrotów akcji, dzięki czemu ten materiał żyje i nie jest li tylko kawałkiem bezmyślnego nakurwu. Darujcie, ale nie chcę mi się już pisać kolejnych, wychwalających tę płytkę peanów, więc powiem tylko tyle. Nunslaughter nie żartuje ani nie pierdoli się w tańcu. „Red…” to kolejny, piekielny album stworzony po to, aby dać oręż wierzącym, a niewiernych zetrzeć w proch. Jestem na kolanach. Jutro idę wypalić sobie logo zespołu na prawym cycu.

 

Hatzamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz