Perdition
Temple
„Merciless
Upheaval”
Hells
Headbangers 2022
Tak sobie właśnie siedzę z zimnym browarkiem w dłoni
słuchając nowego materiału Perdotion Temple i zastanawiam się nad dwoma
sprawami związanymi z marketingiem. Pierwsze primo – co to, do kurwy nędzy,
jest „special full-lenght”? I drugie primo – co za cymbał wpadł na to, by taki
zespół jak Perdition Temple reklamować przez pryzmat, słabego mimo wszystko,
Blasphemic Cruelty? Na drugie pytanie nie będę się starał znajdować odpowiedzi,
natomiast zasadność pierwszego już wyjaśniam. Otóż „Merciless Upheaval” to
tylko cztery autorskie kompozycje. Za to jakie! Nic w tym oczywiście dziwnego,
bowiem pod tym szyldem, i nie tylko, Gene Palubicki już nie raz udowodnił swoją
klasę jako kompozytor. Te cztery ścieżki to staroszkolny śmierć metal w pełnej
krasie. Wyobraźcie sobie połączenie AngelCorpse z Morbid Angel. W zasadzie
ciężko cokolwiek dodać. Spadające na głowę perkusyjne nawałnice w towarzystwie
zmasowanego riffowania tworzą tutaj takie zagęszczenie, że ciężko oddychać. Nie
trzeba chyba nikomu uzmysławiać, jakiej klasy gitarzystą jest wspomniany
powyżej człowiek. Zrodzone w jego głowie akordy tasują się tu niczym karty w
rękach szulera, raz po raz zmieniając się z prostych, bezpośrednich linii w
bardziej zapętlone. Nawet kiedy ta machina wojenna na chwilę zwalnia, jej siła
ognia nie słabnie ani odrobinę. Tym bardziej, że wyrzygiwane z ogromną
wściekłością wokale dosłownie paraliżują a pojawiające się, szybkie partie
solowe to klasa, której obecnie powinien zazdrościć sam Trey, gdyż od jakiegoś
czasu mam wrażenie, iż uczeń przerósł mistrza. Ktoś zapyta o brzmienie? To
pytanie uważam za retoryczne. Ciężar i organiczność, a wszystko doskonale
czytelne i napompowane testosteronem. Zaprawdę ciężko przy tych kawałkach
usiedzieć na miejscu i nie ponapierdalać dynią. Rozpierdol totalny. Jako
dodatek do tego wyśmienitego dania otrzymujemy także cztery covery, w
kolejności : „Skeletons In the Closet” Infernal Majesty, „From the Stars,
Nyarlathotep” Shub Niggurath, „Blood on my Hands” Morbid Angel i „Parricide”
Pestilence. Chyba każdy średnio rozgarnięty domyśli się od razu, że w wykonaniu
Perdotion Temple te klasyki to żywy ogień, który topi skórę i wypala oczy.
Oczywiście, że zamiast nich wolałbym cztery dodatkowe utwory własne, ale lepsze
to, niż gdyby ten materiał miałby się skończyć po osiemnastu minutach. Mamy
zatem ponad pół godziny prawdziwego deathmetalowego tornado zamiatającego
wszystko co znajdzie się na jego drodze. Wyśmienita EP-ka z bonusami, palce
lizać. Coś muszę jeszcze dodawać? Nie wydaje mnie się.
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz