Khold
„Svartsyn”
Soulseller Records 2022
No
proszę, po tym jak po ośmiu latach nieobecności w 2020 roku powrócił Tulus, tak
obecnie po upływie takiego samego okresu zjawia się Khold ze swoją nową płytą. „Svartsyn”
to dziesięć numerów, które jak zapewne nie zdziwi nikogo, nie wnoszą nic nowego
do twórczości Norwegów. Podobnie jak na poprzednich produkcjach dostajemy zbiór
utworów, gdzie dźwięki płyną w wolnym tudzież średnim tempie, z rzadka zrywając
się do nieznacznie szybszych i krótkich kanonad. Brzmienie tradycyjnie jest
odpowiednio ciężkie jak na ten typ muzyki z wyraźną, choć już nie tak do przodu
wysuniętą, sekcją rytmiczną. Charakterystyczny bas został nieco schowany za
ścianą gitar i na pierwszy plan wychodzi raczej rzadko, jest jednak wyczuwalny
tyle że nie w taki oczywisty sposób jak to bywało wcześniej. Identycznie jak w
przeszłości do granic toporne riffy, bez żadnych upiększeń, w barbarzyński
sposób trą mózg odbiorcy niczym tarnik drewno, a ból przy tym jest tak
niesamowity, że nie sposób wyrazić tego słowami. Wżerają się w każdy zakamarek
naszej duszy i robią to tak brutalnie, że nie jesteśmy się w stanie przed nimi
obronić. Na szczęście hipnotyczny rytm, będący odwiecznym w dziełach tych panów
z Oslo, działa trochę kojąco i te katusze da się jakoś znieść. Gard jak zwykle
staje na wysokości zadania. Może jego warkot nie jest już dzisiaj tak głęboki,
ale wydźwięk pozostaje taki sam. Sączy bezwzględną nienawiść i szyderstwo, nie
zważając na to, czy się to komuś podoba, czy nie. Wiele słów krytyki padło
kiedyś pod adresem tej kapeli, a że nudny black metal, albo że wszystkie płyty
takie same. Niektórzy nawet próbowali z niewiadomych przyczyn zdyskredytować ten
band wysnuwając teorię, że gdyby nie znajomości z Satyrem, to nigdy nikt by
tego nie wydał. Cóż. Kolejny dekalog w wydaniu Khold, tak samo jak wszystkie
dotychczasowe dzieła, gniecie z okrucieństwem, nie zważając na opinie
innych. Cały czas grają swoją własną i
zarazem trochę nieoczywistą odmianę black metalu, która bezsprzecznie odbiega
od utartych na początku lat dziewięćdziesiątych wzorców, a bezmiar wylewającej
się z niej nieludzkiej jednostajności, pesymizmu i abominacji wręcz poraża. Nie
ma być przecież ładnie i wesoło. Nucić się też nie da, a i żadne dziewczę na to
nie poleci. Rozumiem zatem malkontenctwo dzisiejszych i tych dawnych,
przystojnych i zadbanych metalowców. Ci, którzy sobie cenią taką sztukę oraz
Khold, z pewnością poszerzą własną kolekcję o „Svartsyn”. Ja tak zrobię.
shub
niggurath
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz