BÂʹA
„Egrégore”
Osmose Productions 2022
Cóż, pierwsza, wydana przed dwoma
laty płyta tej francuskiej hordy nic specjalnego sobą nie reprezentowała
(przynajmniej dla mnie). Była trochę ta produkcja, jak pędzona ongiś Wódka
Mazowiecka. Na zimno można było ją łyknąć, trochę się po nas powałęsała i
kuroniem zleciała, większej szkody nie czyniąc. Dlatego też do tegorocznego,
drugiego w dorobku Bâʹa pełnego albumu podszedłem raczej beznamiętnie,
spodziewając się powtórki z rozrywki. I to chyba była słuszna koncepcja, gdyż
dzięki temu ten materiał pozytywnie mnie zaskoczył (do pewnego stopnia
oczywiście). „Egrégore” nie jest bowiem płytą, która rzuciła mnie na kolana,
ale wydaje mi się, że jest lepsza i ciekawsza od swej poprzedniczki, no i
czysto subiektywnie patrząc, bardziej mi się podoba. Oczywiście jest to w
pewnym stopniu kontynuacja dźwięków, jakie słyszeliśmy na „Deus…”, ale
zdecydowanie więcej tu jadu, agresji, mizantropii i lepkiego mroku, a to się
chwali. Black Metal, z jakim obcujemy na tym albumie ma także zdecydowanie
bardziej zwartą, zagęszczoną strukturę, co z kolei przekłada się w prostej
linii na większe i szersze możliwości tego krążka, pod kątem orki mózgowej, jak
i jego ciężaru. Poszczególne kompozycje mają także większy rozmach i zawierają
znaczniejsze pokłady bluźnierczych
wibracji. Odnoszę ponadto wrażenie, że przepełniona goryczą nienawiść
przebijająca z tych dźwięków ma tu wręcz swoje warstwy, które słuchacz chłonie
wraz z ekploracją muzyki tych miłośników żab i ślimaków winniczków. W
większości wałków gnieździ się także pewna intensywna, hipnotyczna monotonia,
która w połączeniu z dość specyficznymi haczykami melodycznymi i instynktownie
niepokojącymi wokalami o charakterze depresyjno-lękowym oferuje dosyć
konkretnie odurzające wrażenia słuchowe. Swoje robią także dobrze użyte, zalatujące
chorobą, psychotyczne, atonalne akordy nadające całości posmaku złowieszczego
szaleństwa, pewnej głębi, jak i niezgorszego ciężaru. Na najdłuższe na płycie „In
Umbra et Luce” i „Obitusque” trzeba się co prawda nieco wspinać, niczym na
strome wzgórze, gdyż zanim osiąganą one szczyty, długo i cierpliwie rozwijają
surowe formy melodycznych motywów i trochę się dłuży ta wędrówka, ale w
ostatecznym rozrachunku warto się przemęczyć, aby pod koniec odnaleźć tam
zrównoważoną ciemność. Album to bardziej złożony, niż się początkowo wydaje. Splatają
się tu ze sobą w piekielnym tańcu jadowite, bluźniercze tekstury z
rozbudowanymi, rozległymi formami melodyjnej narracji i niemal obrzędową,
apokaliptyczną atmosferą. W porównaniu z „jedynką” zdecydowanie lepiej wygląda także
brzmienie. Jest zagęszczone, lekko pierwotne i celowo przydymione, ale zarazem mocno
organiczne. Można więc wgryzać się w tę czerń i do woli się nią delektować. Ja
na swym muzycznym podniebieniu nie czuję co prawda, przynajmniej na razie,
wielce wykwintnych smaków „Egrégore”,
ale uważam, że to naprawdę dobra płytka, a przede wszystkim o całe piekło
lepsza od „Deus Qui Non Mentitur”, więc jakby nie patrzeć idzie ku lepszemu. Zobaczymy
zatem, co zaprezentuje nam Bâʹa na kolejnym materiale, który z pewnością
sprawdzę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz