piątek, 18 listopada 2022

Recenzja SLOWTORCH „The Machine Has Failed”

 

SLOWTORCH

„The Machine Has Failed”

Electric Valley Records 2022

 


Jeżeli ktoś z Was na określenie Stoner Metal dostaje niekontrolowanego szczękościsku, sierść jeży mu się na czterech literach, a w ekstremalnych przypadkach doświadcza rozluźnienia  zwieraczy, ten może przestać czytać tę recenzję i oszczędzić sobie traumatycznych przeżyć. Nie będę sprawdzał, ilu po tym wstępie dało sobie siana. Ci, którzy jednak pozostali domyślają się już zapewne, że właśnie w takich klimatach pogrywa włoski Slowtorch. Zainspirowani dystopijnymi powieściami science fiction z początku XX wieku panowie z południowego Tyrolu na swym tegorocznym, drugim w dyskografii albumie zastanawiają się nad mroczną przyszłością ludzkości, która wg nich nadciąga nieuchronnie. Można się z ich przemyśleniami zgadzać lub nie, ale jedno nie ulega wątpliwości. Ci kolesie wiedzą, jak robić dobry Stoner (a przynajmniej tak mi się wydaje, gdyż w te rejony muzyczne zapuszczam się raczej okazjonalnie). „The Machine…” wypełniona jest zadziornymi, chwytliwymi, ciężkimi utworami, które opierają się na masywnych bębnach, pulsujących liniach zwalistego basu, zapiaszczonych, napędzających ten interes, zwartych riffach i mocnych, charyzmatycznych wokalizach. Groove jest tu naprawdę konkretny, ale zarazem napotkamy na tej płytce dużo dobrych melodii i haczyków, dzięki którym muzyka makaroniarzy skutecznie zaczepia się o korę mózgową. Niewątpliwie pomaga w tym również aura zakwaszonej z lekka psychodeli, która unosi się nad tymi dźwiękami, wzmacniając ich hipnotyzujące właściwości. Nade wszystko jednak album ten pełen jest rasowego, kopiącego pośladki, klasycznego, dynamicznego Heavy Rocka i to zdecydowanym ruchem prawicy największa jego siła. Duch Black Sabbath jest tu oczywiście wszechobecny, czego zresztą można się było spodziewać. „Maszyna…” posiada jednak także charakterystyczne, nasycone pustynnym pyłem wibracje, które fanom twórczości Corrosion of Conformity, Down, Orange Goblin, czy Black Label Society przypasują niczym pielgrzymowi wygodne sandały. Nie sądziłem, że aż tak wejdzie mi ten album. Potwierdza to starą prawdę, że muzyka dzieli się wyłącznie na dobrą i złą (w sensie chujową), a każde inne podziały, to tylko sztucznie tworzone szufladki. Naprawdę dobre granie. Warto sprawdzić.

 

Hatzamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz