poniedziałek, 14 listopada 2022

Recenzja NITE „Voices of the Kronian Moon

 

NITE

„Voices of the Kronian Moon”

Season of Mist 2022

 


Nie wiem, jak Wy, ale ja uważam, że Serpents of Dawn, Satan’s Wrath, Dawnbringer, czy Vorlust to dobre zespoły. Dlaczego o tym mówię? Ano dlatego, że członki, znaczy się członkowie Nite grają w tych właśnie grupach. Skoro wymienione powyżej bandy są dobre, to i Nite silą rzeczy powinien prezentować odpowiedni poziom. No i niby prezentuje, choć tak nie do końca. Panowie lepią mocno poczerniały Heavy Metal lub jak kto woli Black Metal zatopiony w klasycznym Heavy. Zresztą jak zwał, tak zwał, chuj z szufladkami. Postarajmy się raczej odpowiedzieć sobie na pytanie, jak sprawa wygląda z jakością muzyki, jaka znajduje się na drugim, pełnym albumie amerykanów? Jeżeli chodzi o technikę i warsztat muzyków, to można powiedzieć, że mucha nie siada. Pałker kreatywnie maltretuje swój zestaw zawracając ciekawie w kilku miejscach. Wspierający go basista także kręci konkretnie. Zapewnia tej płycie nie tylko niezły groove, ale w swych technicznych partiach odważnie zapuszcza się w szeroko pojęte rejony zdecydowanie bardziej progresywnego grania. Wioślarze również wiosłują zawodowo, wykorzystując niekiedy dysharmonijne dźwięki i dźwięczne akordy, a ich riffy bujają konkretnie. Rozszerzone harmonie i przejścia melodyczne czarują, wabią i sprawiają, że chcąc nie chcąc bezwiednie nucimy pod nosem wałki z tego krążka przy najmniej oczekiwanych okazjach. Solówki w wykonaniu tych panów, jakie słyszymy na tej płycie, to natomiast prawdziwy majstersztyk. Zabójczo precyzyjne, dopracowane, chwytliwe, użyte zawsze w odpowiednim czasie i miejscu. Partie wokalne z kolei, to nic specjalnego. Są co prawda ponure, chropowate i przyprawione ciemnością, ale męczy ich jednostajność, zarówno jeżeli chodzi o formę, jak i barwę. Ma ta muza niewątpliwie jakiś tam swój klimat, więc przyjemnie słucha się tego albumu. Zdecydowanie zbyt przyjemnie. Wszystko jest wygłaskane, grzeczne i akuratne, a nawet powiedziałbym, że bezpłciowe. Próżno bowiem szukać w tej płycie jakiejkolwiek, nawet klasycznej zadry pod paznokciem, że o jakimś bardziej zaangażowanym jebnięciu nie wspomnę. I to jest wg mnie ogromny, niczym posąg jezusa w Rio minus tej produkcji, który kompletnie przesłania wszystkie jej plusy. Komu bowiem potrzebne takie uczesane, gładkie  granie bez jaj i choćby odrobiny ognia piekielnego? Mnie na pewno nie, więc puszczam tę płytę wolno, wprost do kanalizacji. Może tam znajdzie się ktoś, kto się nią zainteresuje.

 

Hatzamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz