sobota, 26 listopada 2022

Recenzja CHAOS OVER COSMOS „A Dream if EverThere Was One”

 CHAOS OVER COSMOS

„A Dream if EverThere Was One”

Independent 2022


Zacznę może trochę nietypowo, gdyż na samym początku popłyną ode mnie słowa ostrzeżenia. Uważajcie, czego sobie życzycie, bo możecie to dostać, i to w chwili, w której najmniej się tego spodziewacie. Ja wyraziłem ongiś życzenie, że czekam na kolejne wydawnictwo projektu Chaos Over Cosmos, gdyż poprzednie podobały mnie się okrutnie i tak właśnie się stało, doczekałem się, i to wcześniej niż sądziłem (co bezdyskusyjnie raduje moje serce). Całkowicie niespodzianie dostałem w pysk nowym albumem tego ansamblu, którego bezdyskusyjnym hegemonem jest Rafał Bowman, a cios był to naprawdę solidny. Po tym doświadczeniu powiem Wam szczerze, jak na spowiedzi, że kurwa zachodzę w głowę, jak to się mogło stać, że taki stary kutas, jak ja, który dawno już temu zaprzedał duszę brutalnemu metalowi śmierci, klęka, przed jakby nie patrzeć, dźwiękami ze zgoła odmiennej półki? Chwilkę nad tym myślałem i stwierdziłem, że odpowiedź może być tylko jedna i zarazem w chuj prosta. Gdyż to zajebista muza jest, a praktyka nauczyła mnie, że muzykę dzielimy tylko na zajebistą, lub beznadzieją (ewentualnie jak kto woli na dobrą, lub złą, jednak bez mieszania w to sił nadprzyrodzonych), bez względu na upodobania i preferencję indywidualnego odbiorcy. Podobnie więc, jak na wcześniejszych produkcjach, o których miałem przyjemność pisać, także i na tej płycie doświadczamy prawdziwego, gitarowego rozpasania, które robi mi dobrze, i to lepiej, niż zawodowa pani stojąca na poboczu przy drodze ekspresowej A10, która zaraz po zatrzymaniu się samochodu komunikuje: paszczu 100, żopu 200. Nie chcę się zbytnio powtarzać, ale zadziorne, techniczne riffy posiadające przy całym swym popapranym charakterze i łamanych, zawiłych strukturach niewąską dynamikę, ponownie tkają tu gęste gobeliny transowych, futurystycznych pejzaży, które każdorazowo rodzą się w zabójczych, wirujących, kosmicznych ciemnościach. Nad tym, że na „A Dream…” usłyszymy również całą masę wyrafinowanych harmonii i wirtuozerskich solówek, których nie powstydziłby się John Petrucci, rozwodzić się także nie zamierzam, gdyż to rozumie się samo przez się, a poza tym wspominałem już o tych elementach przy okazji moich wypocin na temat „The Ultimate…”, jak i „The Silver…”, więc proszę mi wierzyć na słowo, one tu są (oj tak!) i nie raz powodują, że moja szczęka ląduje na glebie z głuchym trzaskiem. Najważniejsze jednak jest dla mnie to, że wszystkie, techniczne zawiłości tego materiału są, że się tak wyrażę, techniką w pełni użytkową i mają swój konkretny cel. Nie uświadczymy tu więc taniego efekciarstwa, czy nikomu niepotrzebnego, instrumentalnego onanizmu. Znakomitą robotę robi na tym albumie także klawisz. Jego interakcja z wiosłem, a w niektórych przypadkach wręcz dublowanie ścieżek, po których porusza się gitara, sprawiają, że najnowsza produkcja Chaos Over Cosmos przepełniona jest odhumanizowanym, cybernetycznym klimatem rodem z najlepszych powieści science fiction. Nawet cyfrowo brzmiąca, sterylna, robotyczna sekcja rytmiczna, do której poprzednio miałem pewne zastrzeżenia, w tym przypadku mnie nie razi, a wręcz przeciwnie, uważam, że pasuje ona do ogólnego konceptu  i feelingu tej płyty, który kojarzy mi się (czy słusznie, tego nie wiem?) z kultowym „Łowcą Androidów”. Wokale, zarówno te agresywne, jak i czyste także dokładają swoje trzy grosze (a może nawet i całą zetę) do wizji zimnego, futurystycznego świata przedstawionego na tej płycie. Kurczę, no twórczość Rafała zdecydowanie mnie rajcuje. Uważam, że powinien bardzo mocno zastanowić się nad przedstawieniem swej muzy na żywo, choćby na jakimś jednym, okazjonalnym gigu, czy dwóch. Może jakaś mini trasa z Tides From Nebula? Wiem, że teraz trochę popłynąłem i że takie przedsięwzięcie  wymagałoby sporo zachodu, ale może warto pomyśleć o tym w przyszłości? Oczami wyobraźni już to widzę. Ze sceny płynie wyśmienita, techniczna muzyka, a w tle na telebimach wyświetlane są hipnotyzujące obrazy mrocznych mgławic, tajemniczych, niezbadanych konstelacji gwiazd, czy też wizje świata, gdzie ludzie są jedynie niewolnikami sztucznej inteligencji. No ja pierdolę, gdybym tego doświadczył, zapewne padłbym na kolana i oddał na plecy. Może kiedyś tego doczekam? Tymczasem jednak wracam delektować się dźwiękami zawartymi na „A Dream if Ever There Was One”, gdyż to prawdziwa uczta dla fanów technicznego, progresywnego grania, a mówi Wam to, co ciekawe, zatwardziały maniak, który ponad wszystko ukochał Metal Śmierci. Niezłe, co? Aha, byłbym zapomniał. Zainteresowanym polecam zaopatrzyć się w wersję cd, gdyż tam znajdują się cztery dodatkowe wałki.

 

Hatzamoth


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz