środa, 23 listopada 2022

Recenzja Nigrum „Elevenfold Tail”

 

Nigrum

„Elevenfold Tail”

Into Endless Chaos Records 2022

Nigrum to kapela, która powstała siedem lat temu w Meksyku, gdzie w 2016 i 2018 wydali po epce, aby z niewiadomych przyczyn pojawić się nagle na południu Szwecji. W nowej rzeczywistości, w 2020 rejestrują demo, a obecnie wydają swój debiut. Już szesnastego grudnia miłośnicy melodyjnego black metalu, będą mogli pławić się w dźwiękach „Elevenfold Tail”. Album ten zawiera, oprócz czterech instrumentalnych wałków, siedem numerów utrzymanych w tonie, z jakich Szwecja, a nie Meksyk słynie. Niestety całkiem ciekawe brzmienie jak również dość agresywne thrashowe riffy, kwartet ten postanowił skazić błahymi melodyjkami, co na dobre im nie wyszło. Po obiecującym „Haunting Fields”, gdzie zjadliwe akordy wraz z niebagatelnym tremolo zapowiadają niezłą jazdę, następuje kolejny „Ea Quae Sanguinem Bibit”. Czar pryska, bo muzyka Nigrum zamienia się w nieco ostrzejszą wersję Children Of Bodom. Co prawda mamy tutaj ostre gitary, które niekiedy cudownie się rozjeżdżają, nadając troszeczkę surowości temu materiałowi. Są również zadzierżyste i szybkie thrashowe kanonady, którym towarzyszą lekko kartonowe beczki. Wokalista dysponuje dobrym charkotem, ale co z tego, skoro lukier, który wylewa się z pojawiających przaśnych akordów totalnie wszystko psuje. Owszem, przy ognisku da się przy tym potańczyć. Posłuchać się też da, zwłaszcza przy ostro zakrapianej festiwalowej imprezie, ale to wszystko. Gdy obudzimy się następnego dnia, to nic nie będziemy pamiętać, może to i dobrze. Mam wrażenie, że muzycy, nagrywając tą płytę, chcieli upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu. Zapewne miało być zjadliwie i niezobowiązująco zarazem. Niestety „złoty środek” nie zawsze się sprawdza. Wyszło jak wyszło. Typowy oraz taneczny black metal, w dodatku jednorazowego przesłuchania. Szkoda, bo nazwa ładna.

shub niggurath

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz