Grava
„Weight Of A God”
Aesthetic Death 2022
Grava
to młody twór, bo powstał zaledwie dwa lata temu w Kopenhadze, jednakże znawcom
tematu jakim jest sludge metal, bo taki styl ten tercet reprezentuje, ta kapela
nie będzie do końca obca, gdyż w jej skład wchodzą byli członkowie projektu
Whelm. Ci, którzy siedzą w tych klimatach doskonale wiedzą zatem już o co
chodzi i czego mogą się po tych Duńczykach spodziewać. Jak wszystkim wiadomo
ten typ muzykowania powstał z połączenia doom metalu z hardcorem, lecz pewne
wpływy grungu są też mocno wyczuwalne. W wyniku tej fuzji świat usłyszał
ciężkie i mocno przesterowane gitary, które wraz z sekcją rytmiczną generują
przysadziste i posępne akordy. Ogólnie rzecz biorąc z mojego punktu widzenia
sprawa ma się nieco dziwnie. Rzadko można spotkać się z albumem, który mógłby
być odebrany jako czysto sludgowy, tak jakby poszczególni twórcy mieli
trudności z wypośrodkowaniem elementów, które złożyły się na powstanie tego
gatunku. W wyniku tego wybrane zespoły mocno ocierają się o wersję „stoner”
albo wybierają „corowe” rytmy odpowiednio je dociążając. Nic oczywiście w tym
złego, bo wydźwięk tejże muzyki ma swój charakter, czy go się lubi czy nie.
Jednakże sytuacja z Grava wygląda nieco odmiennie. Próżno na „Weight Of A God”
szukać stonerowego bujania czy też corowej skoczności. Duńczycy w swych
kompozycjach zrezygnowali z eksponowania wyżej wymienionych naleciałości co
zaowocowało stworzeniem wysoce autorskiego wariantu sludge metalu. Jedyną
rzeczą jaka wskazuje na hard corowe konotacje są wokale, które mieszają się z czystymi
okrzykami i bardzo dobrze wykonanymi growlami. Sama muzyka w żaden sposób nie
nawiązuje do fundamentów, z których wyrasta. Riffy jakie zapodają chłopaki z
Kopenhagi, płyną w wolnym tempie i gniotą nieziemsko. Jawią się raczej jako
unowocześniona opcja doom metalu, w której oprócz zwyczajowych riffów,
dostajemy także sporą dawkę gęstych i mozolnych dysonansów. Na tym się nie
kończy, gdyż autorzy na tym nie poprzestają. Aby doszczętnie sponiewierać
słuchaczy atakują od czasu do czasu nasze uszy schizofrenicznymi solówkami.
Jakby tego było mało zasypywani jesteśmy również zniekształconymi na „dronową”
modłę tonami, które wraz z pojawiającymi się niekiedy klawiszami, zagęszczają
atmosferę do granic możliwości. Na szczęście artyści zadbali o zdrowie psychiczne
odbiorców i umieścili tutaj także kilka przerywników w postaci chwilowych
zwolnień, kiedy to wiosła „czystymi” strunach koją na krótkie momenty nasze
zmysły. Podsumowując „Ciężar Boga” dla niewprawnego słuchacza bądź takiego,
który po raz pierwszy styka się z taką formą metalu, może być dość bolesny, a
ból będzie nie do zniesienia. Niestety, a może to i dobrze, ale słuchanie i
pławienie się w takich dźwiękach wymaga wprawy i obycia. Sludge sludgowi nie
równy, a omawiany materiał posiada wyjątkową wagę gatunkową i raczej w
mainstreamie nie zagości. Za dużo bowiem tu brzydoty i bezkompromisowej
surowości, która odbiera powietrze i radość życia. Przecież w końcu album ten
opowiada o śmierci i braku nadziei, a to dzisiaj niezbyt popularne tematy.
Bardzo dobra płyta.
shub
niggurath
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz