niedziela, 6 listopada 2022

Recenzja Omegavortex / Pious Levus - Split Album

 

Omegavortex / Pious Levus

Split Album

Invictus Productions / Dark Descent 2022

Ten brutalny split z doskonale dobraną do zawartości okładką, zaczynają chłopaki z Niemiec, czyli Omegavortex. Ci, którzy mieli okazję zaznajomić się z ich płytą z 2020 roku, wiedzą z czym będą mieli do czynienia. Sześć nowych numerów w wykonaniu tego kwartetu to kontynuacja wojny jaką rozpoczęli na „Black Abomination Spawn”. Panowie nie pierdolą się w tańcu. Zimne gitary w akompaniamencie sekcji rytmicznej zapierdalają przed siebie, niszcząc wszystko na swojej drodze. Ta muzyka to mieszanka wściekle szybkich temp z tymi średnimi, które są chyba tylko po to, aby dać chwilę wytchnienia muzykom, a nie słuchaczom. Ci drudzy, jeśli wytrwają, dostają na pysk falę bluźnierczych i skrajnie agresywnych riffów. Wszystko wygenerowane przez zgrzytliwe i zimne gitary, potraktowane dość chropowatą produkcją. Pokręcone i spazmatyczne akordy spadają nam na głowę niczym lawina kamieni, a schizofreniczne solówki wwiercają się przez uszy, żeby zmielić to co w środku czaszki się znajduje. To co prezentują niemieccy metalowcy, jest obraźliwym i wzburzonym black / death metalem ocierającym się delikatnie o gatunek war. Brutalne granie Omegavortex jest jak katatonik w hiperkinetycznym szale. Nikt tu nie popisuje się niebywałą techniką, ani nie zwraca uwagi na to, czy to się komuś podoba czy nie. Każdy z kawałków jest czystym metalem, wprost skierowanym przeciwko porządkowi tego świata. Jeśli lubicie Blasphemy, Beyond czy też Necrovore, dostaniecie orgazmu. Chłopcy z ładnymi brodami i eleganckimi fryzurami niestety tym razem będą musieli spierdalać. Druga połowa tej składanki należy do amerykańskiego Pious Levus. Ta powstała w 2014 roku grupa, zaznaczyła już swoją obecność na scenie albumem „Beast Of The Foulest Depths”. Ich pięć utworów zamieszczonych tutaj, to tak jak w przypadku poprzedników rozwinięcie tego co już było. Amerykanie poczynają sobie troszeczkę delikatniej od swych teutońskich kolegów, ale nie znaczy to, że jest przyjemniej. Ten black / death z domieszką thrashu jest równie napastliwy. Brzmienie gitar jest cięższe i bardziej mięsiste, przez co kompozycje znajdują się bliżej kostuchy i nawiązują do klasycznego death metalu przełomu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Szybkie i napastliwe riffy przeplatają się z krótkimi zwolnieniami. Spomiędzy nich niekiedy wyłaniają się krótkie oraz konwulsyjne solówki, przypominające nieco Morbid Angel. Od czasu do czasu Teksańczycy nie zapominając o thrashowych korzeniach, serwują też opętane tremolo niczym swego czasu Slayer. Nad wszystkim króluje nienawistne gardło wokalisty, które sprowadza sporo mroku. Tradycyjne ujęcie mariażu dwóch wyżej wymienionych gatunków z wyraźnymi wpływami muzykowania sprzed epoki death, posiada oczywisty przekaz. Atmosfera jest zła, a niby chaotyczna gra ma za zadanie czcić chaos i śmierć. Dla przypadkowego słuchacza będzie to może trochę archaiczne i nieciekawe, lecz dla wprawnego ucha wręcz odwrotnie. Pious Levus stoi po prostu na straży podziemnego oraz brzydkiego metalu, który pozbawiony jest jakichkolwiek trendów i chuj. Zajebisty split, którego recenzji raczej nie obejrzycie na youtube, gdyż hipsterka znowu będzie musiała wykurwiać. Won do piekła kurwo wściekła!

shub niggurath

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz