Omegavortex
/ Pious Levus
Split
Album
Invictus Productions / Dark Descent 2022
Ten
brutalny split z doskonale dobraną do zawartości okładką, zaczynają chłopaki z Niemiec,
czyli Omegavortex. Ci, którzy mieli okazję zaznajomić się z ich płytą z 2020
roku, wiedzą z czym będą mieli do czynienia. Sześć nowych numerów w wykonaniu tego
kwartetu to kontynuacja wojny jaką rozpoczęli na „Black Abomination Spawn”.
Panowie nie pierdolą się w tańcu. Zimne gitary w akompaniamencie sekcji
rytmicznej zapierdalają przed siebie, niszcząc wszystko na swojej drodze. Ta
muzyka to mieszanka wściekle szybkich temp z tymi średnimi, które są chyba
tylko po to, aby dać chwilę wytchnienia muzykom, a nie słuchaczom. Ci drudzy,
jeśli wytrwają, dostają na pysk falę bluźnierczych i skrajnie agresywnych
riffów. Wszystko wygenerowane przez zgrzytliwe i zimne gitary, potraktowane
dość chropowatą produkcją. Pokręcone i spazmatyczne akordy spadają nam na głowę
niczym lawina kamieni, a schizofreniczne solówki wwiercają się przez uszy, żeby
zmielić to co w środku czaszki się znajduje. To co prezentują niemieccy
metalowcy, jest obraźliwym i wzburzonym black / death metalem ocierającym się
delikatnie o gatunek war. Brutalne granie Omegavortex jest jak katatonik w
hiperkinetycznym szale. Nikt tu nie popisuje się niebywałą techniką, ani nie
zwraca uwagi na to, czy to się komuś podoba czy nie. Każdy z kawałków jest
czystym metalem, wprost skierowanym przeciwko porządkowi tego świata. Jeśli
lubicie Blasphemy, Beyond czy też Necrovore, dostaniecie orgazmu. Chłopcy z
ładnymi brodami i eleganckimi fryzurami niestety tym razem będą musieli
spierdalać. Druga połowa tej składanki należy do amerykańskiego Pious Levus. Ta
powstała w 2014 roku grupa, zaznaczyła już swoją obecność na scenie albumem
„Beast Of The Foulest Depths”. Ich pięć utworów zamieszczonych tutaj, to tak
jak w przypadku poprzedników rozwinięcie tego co już było. Amerykanie poczynają
sobie troszeczkę delikatniej od swych teutońskich kolegów, ale nie znaczy to,
że jest przyjemniej. Ten black / death z domieszką thrashu jest równie
napastliwy. Brzmienie gitar jest cięższe i bardziej mięsiste, przez co
kompozycje znajdują się bliżej kostuchy i nawiązują do klasycznego death metalu
przełomu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Szybkie i napastliwe riffy
przeplatają się z krótkimi zwolnieniami. Spomiędzy nich niekiedy wyłaniają się
krótkie oraz konwulsyjne solówki, przypominające nieco Morbid Angel. Od czasu
do czasu Teksańczycy nie zapominając o thrashowych korzeniach, serwują też
opętane tremolo niczym swego czasu Slayer. Nad wszystkim króluje nienawistne
gardło wokalisty, które sprowadza sporo mroku. Tradycyjne ujęcie mariażu dwóch
wyżej wymienionych gatunków z wyraźnymi wpływami muzykowania sprzed epoki
death, posiada oczywisty przekaz. Atmosfera jest zła, a niby chaotyczna gra ma
za zadanie czcić chaos i śmierć. Dla przypadkowego słuchacza będzie to może
trochę archaiczne i nieciekawe, lecz dla wprawnego ucha wręcz odwrotnie. Pious
Levus stoi po prostu na straży podziemnego oraz brzydkiego metalu, który
pozbawiony jest jakichkolwiek trendów i chuj. Zajebisty split, którego recenzji
raczej nie obejrzycie na youtube, gdyż hipsterka znowu będzie musiała wykurwiać.
Won do piekła kurwo wściekła!
shub
niggurath
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz