czwartek, 17 listopada 2022

Recenzja KRISIUN „Mortem Solis”

 

KRISIUN

„Mortem Solis”

Century Media Records 2022


Krisiun. 32 lata na scenie. 12 albumów studyjnych. Setki miażdżących koncertów zagranych w większości miejsc na ziemskim globie. Od zawsze bezkompromisowi, autentyczni i wierni raz obranej drodze. I cóż tu więcej napisać o tych trzech barciach z Brazylii, aby nie zabrzmiało to banalnie? Do teraz pamiętam, jak potężnie przeorał mnie ich pierwszy pełniak „Black Force Domain”, z jaką mocą dojebali na swej dwójce „Apocalyptic Revelation”, czy też jak niemal skończył się dla mnie świat przy dźwiękach z następnego w kolejności „Conquerors of Armageddon”. I choć od pewnego czasu ich albumy nie robią już może tak potężnej rozpierduchy pod moją kopułą (wiadomo, człowiek się zestarzał, a ponadto nieco przywykł przez te lata do barbarzyńskiego stylu zespołu), to jednak nieodmiennie darzę to trio olbrzymią atencją, a ich kolejne wydawnictwa obowiązkowo lądują w mojej kolekcji i pókim żyw, to się zapewne nie zmieni. No dobra, to może teraz trochę o muzyce, jaka znalazła się na ich tegorocznym, dwunastym już w dorobku krążku zatytułowanym „Mortem Solis”. Nie zdziwicie się na pewno, jeżeli napiszę, że materiał ten, to kawał charakterystycznego dla Krisiun, Brutalnego Death Metalu odegranego w typowo brazylijskim stylu, który to zespół pielęgnuje już od tak wielu lat. Jak zwykle zatem spadną na nasze głowy okrutne kanonady blastów. Tym razem jednak ów bestialski napierdol, równoważą w większym stopniu miażdżące, soczyste zwolnienia, o nieco bardziej zawiłych strukturach rytmicznych, w których bas po prostu wywraca nam podroby do góry nogami. Wiosła mielą oczywiście bezlitośnie i gęsto, choć odniosłem zarazem wrażenie, że więcej na tym albumie nieco bardziej złożonych, technicznych partii, jak i jadowitych, kąsających solówek, a i riffy wydają się delikatnie bardziej chwytliwe. Nie obawiajcie się jednak, Alexowi, Maxowi i Moysesowi absolutnie nie zmiękła rura i nie zaczęli pitolić bez sensu. To cały czas jebana, śmiercionośna machina wojenna, która niszczy w piździec i nie ogląda się za siebie. Nie ma litości, tu się panie napierdala, a nie zastanawia, co było pierwsze, jajko, czy kurwa? Album ten będzie miał z pewnością tylu oddanych zwolenników, co i zagorzałych oponentów. Dla pierwszych będzie to kolejny, doskonały krążek w dyskografii grupy, ci drudzy stwierdzą natomiast, że Krisiun od pewnego czasu zjada już własny ogon. Ja należę do grupy nr 1 i absolutnie nie zgadzam się z argumentami o powielaniu własnych pomysłów. Uważam, że Krisiun nigdy nie nagrał dwa razy takiej samej płyty, choć różnice między nimi były nieraz subtelne, wręcz na poziomie detali. Czasami jednak trzeba po prostu chcieć, by je usłyszeć i tyle. Nie będę Was więc na siłę przekonywał, że to wyśmienity album. Ja to wiem, chłopaki z Krisiun również, a poza tym, o tym przemawiają fakty. A reszta? No cóż, resztę mamy w głębokim poważaniu.

 

Hatzamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz