poniedziałek, 28 listopada 2022

Recenzja CINIS „LiesThat Comfort Me”

 

CINIS

„LiesThat Comfort Me”

Selfmadegod Records 2022

 


Białostocki Cinis to książkowy wręcz przykład zespołu, który bazując na dokonaniach starych mistrzów gatunku, robi wszystko po swojemu (i chwała im za to). Tegoroczny, trzeci w dorobku album długogrający zespołu zatytułowany „LiesThat Comfort Me” kłania się więc w pas Morbid Angel, Deicide, Cannibal Corpse, Malevolent Creation, czy naszemu Vader, ale zarazem kwartet z województwa podlaskiego idzie na nim własną drogą, daleką od taniego naśladownictwa. Krążek ten, to 35 minut rasowego, klasycznego Death Metalowego mielenia opartego na miażdżących beczkach, tłustych, wyrywających flaczki liniach basu, masywnych, gęstych wiosłach, wijących się, ciętych precyzyjnie solóweczkach i soczystych growlach przecudnej urody. Po pierwszym przesłuchaniu tego albumu miałem wrażenie, że ktoś znienacka przyjebał mi w ryj szyneczką od wąskotoróweczki. Nie zdziwi Was zapewne, jeżeli napiszę, że ów cios przyjąłem z masochistyczną przyjemnością i czym prędzej, nie czekając aż minie pierwszy ból, ponownie wziąłem się za bary z tą płytką. Efekt był oczywiście taki sam, ponownie poległem, łapczywie chłepcząc własną krew. Po chwili refleksji doszedłem do wniosku, że inaczej być nie mogło. Cóż bowiem może człowiek w starciu z takim choćby, podszytym Thrash Metalową furią „Confirmation Bias”, gniotącym okrutnie „Life Distribution”, rozrywającym „Aegis”, czy poniewierającym w chuj „Inundation”, gdzie wokół wirującego, technicznego riffu budowana jest reszta utworu. Cały ten materiał to zresztą pokaz wyśmienitego, niszczącego bezlitośnie Metalu Śmierci o konwencjonalnym szlifie. Przy całym swym tradycjonalizmie muzyka tu zawarta odznacza się jednak do tego niesamowitą dbałością o wszelakie szczegóły techniczne, jak i aspekty aranżacyjne. Na produkcji też mucha nie siada. Brzmienie jest wypadkową oldschool’owego spojrzenia na Death Metalową materię i nieco bardziej współczesnych rozwiązań. Jednym słowem sound jest gruby i przestrzenny, każdy z instrumentów bez problemów może się uzewnętrznić, a zarazem jest tu także pewna dawka zalatującego pleśnią brudu i raniących boleśnie, ostrych skrawków różnorakich materiałów organicznych, dzięki czemu trójeczka Cinis potrafi dojebać tak, że aż łamią się żebra, a mostek pęka jak zgnieciony, dojrzały pomidor. „Kłamstwa, Które Mnie Pocieszają” to wyśmienity, precyzyjny, przytłaczający Death Metalowy rozpierdol najwyższej próby. Czy trzeba dodawać coś więcej? Nie sądzę…

 

Hatzamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz