CINIS
„LiesThat Comfort Me”
Selfmadegod Records 2022
Białostocki
Cinis to książkowy wręcz przykład zespołu, który bazując na dokonaniach starych
mistrzów gatunku, robi wszystko po swojemu (i chwała im za to). Tegoroczny,
trzeci w dorobku album długogrający zespołu zatytułowany „LiesThat Comfort Me” kłania
się więc w pas Morbid Angel, Deicide, Cannibal Corpse, Malevolent Creation, czy
naszemu Vader, ale zarazem kwartet z województwa podlaskiego idzie na nim własną
drogą, daleką od taniego naśladownictwa. Krążek ten, to 35 minut rasowego,
klasycznego Death Metalowego mielenia opartego na miażdżących beczkach,
tłustych, wyrywających flaczki liniach basu, masywnych, gęstych wiosłach,
wijących się, ciętych precyzyjnie solóweczkach i soczystych growlach przecudnej
urody. Po pierwszym przesłuchaniu tego albumu miałem wrażenie, że ktoś
znienacka przyjebał mi w ryj szyneczką od wąskotoróweczki. Nie zdziwi Was
zapewne, jeżeli napiszę, że ów cios przyjąłem z masochistyczną przyjemnością i
czym prędzej, nie czekając aż minie pierwszy ból, ponownie wziąłem się za bary
z tą płytką. Efekt był oczywiście taki sam, ponownie poległem, łapczywie
chłepcząc własną krew. Po chwili refleksji doszedłem do wniosku, że inaczej być
nie mogło. Cóż bowiem może człowiek w starciu z takim choćby, podszytym Thrash
Metalową furią „Confirmation Bias”, gniotącym okrutnie „Life Distribution”, rozrywającym
„Aegis”, czy poniewierającym w chuj „Inundation”, gdzie wokół wirującego,
technicznego riffu budowana jest reszta utworu. Cały ten materiał to zresztą
pokaz wyśmienitego, niszczącego bezlitośnie Metalu Śmierci o konwencjonalnym
szlifie. Przy całym swym tradycjonalizmie muzyka tu zawarta odznacza się jednak
do tego niesamowitą dbałością o wszelakie szczegóły techniczne, jak i aspekty aranżacyjne.
Na produkcji też mucha nie siada. Brzmienie jest wypadkową oldschool’owego
spojrzenia na Death Metalową materię i nieco bardziej współczesnych rozwiązań.
Jednym słowem sound jest gruby i przestrzenny, każdy z instrumentów bez
problemów może się uzewnętrznić, a zarazem jest tu także pewna dawka
zalatującego pleśnią brudu i raniących boleśnie, ostrych skrawków różnorakich
materiałów organicznych, dzięki czemu trójeczka Cinis potrafi dojebać tak, że
aż łamią się żebra, a mostek pęka jak zgnieciony, dojrzały pomidor. „Kłamstwa, Które Mnie Pocieszają” to wyśmienity,
precyzyjny, przytłaczający Death Metalowy rozpierdol najwyższej próby. Czy
trzeba dodawać coś więcej? Nie sądzę…
Hatzamoth
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz