Sarg
„Demon”
Zły Demiurg 2022
Nie wiem, czy coś ważnego przeoczyłem, czy
przegrałem życie, ale nazwa Sarg jest dla mnie totalną nowością. A biorąc pod
uwagę, iż jest to już ósmy pełen materiał tego istniejącego od dekady zespołu
(trzeba przyznać, że tempo panowie mają niezłe), pojawia się pytanie – jak to
możliwe? No dobra, mniejsza o to. Faktem jest, że „Demon” ostatecznie
przedstawił mi, przynajmniej obecną, dyspozycję tej hordy. Nie mamy tu do czynienia ani z niczym
odkrywczym, ani tym bardziej skomplikowanym. Sarg to w prostej linii
spadkobierca spuścizny skandynawskiej drugiej fali black metalu w jej najprostszej
i najbardziej dosłownej postaci. Kompozycje, przynajmniej pozornie, nie są tu
zbytnio urozmaicone. A na pewno jeśli chodzi o ich tempo. Zazwyczaj jak się
rozpoczną, tak na tym samym, głównym patencie brną przed siebie do samego
końca. Nie znaczy to jednak, że są monotonne, gdyż sporo dzieje się w tle,
gdzie przewijają się niejednokrotnie wychodzące poza standardy zagrywki
perkusyjne, czy przełamujące tremollowy trans melodie. Na pewno są to dźwięki
surowe i na wskroś zimne. Dodatkowej złowieszczości z nich płynącej dodaje
szorstki wokal, zionący frazami w naszym języku narodowym. Sporo na tej płycie
nawiązań do klasyków, jednak zostały one tak zgrabnie ubrane w zakurzone już
szaty, że nadal ma się zdecydowaną chęć oglądać na scenie znanego i lubianego
aktora. Albo cytując klasyka, słuchać piosenek, które już się słyszało.
Zdecydowaną zaletą „Demona” jest to, iż jest to niby album nic nowego nie
wnoszący, nawet można powiedzieć, poniekąd wtórny, ale chce się do niego
wracać. A co więcej, za każdym kolejnym odsłucham wciąga on coraz intensywniej.
No i brzmi prawilnie, jak Pan Szatan nakazał. Niby garażowo, lecz jednocześnie
bardzo czytelnie. Album wieńczy kompozycja ambientowa, równie prosta, a zarazem
wciągająca co materiał, że tak to nazwę, podstawowy. Ktoś mógłby powiedzieć, że
to płyta banalna. Tak i nie. Owszem, nie łamie ona żadnych granicznych
szlabanów. Ale! Czerpiąc z nigdy nie wysychającego źródełka, daje solidną
porcję przyjemności, a dla wielu zapewne też sporą dawkę nostalgii. A takie
wydawnictwa to szanować, synek, trzeba. Jest jednak, przynajmniej w mojej
opinii, jeden zdecydowany jego minus. Okładka jest, kurwa, przechujowa. Mi to
jednak nie przeszkadza, zawsze mogę zamknąć oczy i skupić się jedynie na
dźwiękach. A w tym konkretnym przypadku warto.
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz