piątek, 27 września 2024

Podwójna recenzja Porenut „Mislives”

 

Porenut

„Mislives”

Necroeucharist Prod. 2024

Porenut to bóg… w sumie chuj wie czego, bo źródła historyczne wspominają o nim bardzo wzmiankowo i bez szczególnych konkretów. Niemniej jednak taką nazwę wybrał sobie słowacki twór, którego trzeci album trzymam właśnie w dłoniach. W zasadzie pierwsze wydanie tego materiału miało miejsce w formie cyfrowej już dobry rok temu. W styczniu materiał ten ukazał się po raz pierwszy w formie fizycznej, na taśmie wypuszczonej przez Sky Burial, a teraz jego wznowienie, po raz pierwszy na CD, z numerem bonusowym, wyda Necroeucharist Productions. „Mislives” to prawie czterdzieści minut black metalu, ale bynajmniej nie z gatunku tych oczywistych. Głównie z tego powodu, że Słowacy czerpią z wielu przeróżnych źródeł. W ich kompozycjach znajdziemy elementy silnie nawiązujące do drugiej fali black metalu z północy, nieco wpływów fali pierwszej (chwilami ich sposób czerpania inspiracji z protoplastów gatunku może z lekka przypominać twórczość Funereal Presence czy Hexenbrett) albo kapkę awangardy Ved Buens Ende. Słowacy nie byliby jednak Słowakami, gdyby nie wcisnęli tu także choćby niewielkich dodatków ludowych, choć w tym przypadku bardzo sprytnie przykrytych blackmetalowym brzmieniem. Te wszystkie składniki zostały starannie wymieszane, dzięki czemu utwory na „Mislives” po pierwsze – nie należą do łatwo przyswajalnych, a po drugie – są mocno zróżnicowane i pełne różnorakich pomysłów. Niejednokrotnie podczas słuchania tych numerów unosiłem brew ze zdziwienia lub zaskoczenia. Dla przykładu, kiedy siarczysty, chłodny do szpiku kości „Poreloop” przeszedł nagle w folkowe, taneczne tempo, by następnie pójść nawet z lekka w kierunku jazzującym. Zresztą gdyby rozkładać poszczególne kawałki na czynniki pierwsze, to wyszła by z tego niezła opowieść. A jeśli już o opowiadaniu, to napomknąć także można, iż wokalnie album ten także ma do zaoferowania więcej, niż tylko jednolity krzyk, co idealnie zgrywa się z warstwą muzyczną. „Mislives” to krążek, na którym z fragmentów piosenek, które znamy i lubimy, ułożono zupełnie nowy, niespotykany wzór. Może jeszcze nie na skalę talentu Picasso, ale dość intrygujący, by się nim delektować, podziwiać i odkrywać kolejne, niezauważalne wcześniej szczegóły. Wszystkim, którzy uważają, że słowacki black metal zaczyna się i kończy na Malokarpatan, ewentualnie Krolok , zalecam sprawdzenie tego wydawnictwa. Naprawdę warta uwagi rzecz.

- jesusatan


Porenut

„Mislives”

Necroeucharist Prod. 2024

 

Nie wiem, czy ich znacie, ale ja spotykam się z nimi pierwszy raz. To słowacka kapela, która pojawiła się w 2008 roku, a rok temu nagrała swój trzeci album. Początkowo był dostępny w wersji digital, obecnie będzie funkcjonował również na srebrnym dysku. Prawie nigdy nie sięgam po black metal naszych południowych sąsiadów, ponieważ rzadko odnajduję w nim emocje, których od tego gatunku oczekuję. Jeżeli chodzi o „Mislives”, to jestem miło zaskoczony, gdyż dzięki tej płycie otrzymałem ponad pół godziny ponurego bleka, który całkowicie mną zawładnął. Panowie szyją w starym, dobrym stylu, czyli w oparciu o drugofalowe standardy w między które, śladowo wplatają trochę progresywnych zagrywek oraz folkowych elementów. Niemniej jednak trzon muzyki Słowaków to zimne riffy i tremolo, zagęszczone przez dość przysadzistą sekcję rytmiczną i doprawione zajadłymi wokalami. Dźwięki płyną tutaj w zmiennych tempach, lecz dominują te średnie, które kapitalnie hipnotyzują i wpędzają w grobowy nastrój. Nie potrafią go zburzyć wspomniane, krótkie awangardowe wtrącenia jak i również melodyjne i nieco skoczne, ludowe wtręty, które zaaranżowane w stonowany sposób nie ocierając się o cepelię fantastycznie urozmaicają chwilami tą złowieszczą i depresyjną muzykę. Niby nic szczególnego, ot kolejna black metalowa produkcja na modłę lat dziewięćdziesiątych, ale jest w niej coś co przyciąga i nie pozwala się od niej oderwać. Jest to specyficzna atmosfera, sącząca się z utworów zamieszczonych na „Mislives”. Wygrywane akordy niosą bowiem w sobie niewyobrażalny smutek. Ich ciężkość jest wręcz namacalna i odczuwalnie kładą się na barkach podczas odsłuchu. Wpędzają w podły nastrój, który rozkosznie rozlewa się po całym ciele, mumifikując je. Tercet ten, rzecz jasna, potrafi także podrapać, przechodząc w agresywne kostkowanie, przyspieszając tempo jak i bicie serca poprzez wijące się i kąsające riffy, którym wtóruje upiorny charkot obydwóch wokalistów. Bardzo dobry black metal o oryginalnym usposobieniu. Polecam.

shub niggurath

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz