Porenut
„Mislives”
Necroeucharist
Prod. 2024
Porenut to bóg… w sumie chuj wie czego, bo źródła
historyczne wspominają o nim bardzo wzmiankowo i bez szczególnych konkretów.
Niemniej jednak taką nazwę wybrał sobie słowacki twór, którego trzeci album
trzymam właśnie w dłoniach. W zasadzie pierwsze wydanie tego materiału miało
miejsce w formie cyfrowej już dobry rok temu. W styczniu materiał ten ukazał
się po raz pierwszy w formie fizycznej, na taśmie wypuszczonej przez Sky
Burial, a teraz jego wznowienie, po raz pierwszy na CD, z numerem bonusowym,
wyda Necroeucharist Productions. „Mislives” to prawie czterdzieści minut black
metalu, ale bynajmniej nie z gatunku tych oczywistych. Głównie z tego powodu,
że Słowacy czerpią z wielu przeróżnych źródeł. W ich kompozycjach znajdziemy
elementy silnie nawiązujące do drugiej fali black metalu z północy, nieco
wpływów fali pierwszej (chwilami ich sposób czerpania inspiracji z protoplastów
gatunku może z lekka przypominać twórczość Funereal Presence czy Hexenbrett)
albo kapkę awangardy Ved Buens Ende. Słowacy nie byliby jednak Słowakami, gdyby
nie wcisnęli tu także choćby niewielkich dodatków ludowych, choć w tym
przypadku bardzo sprytnie przykrytych blackmetalowym brzmieniem. Te wszystkie
składniki zostały starannie wymieszane, dzięki czemu utwory na „Mislives” po
pierwsze – nie należą do łatwo przyswajalnych, a po drugie – są mocno
zróżnicowane i pełne różnorakich pomysłów. Niejednokrotnie podczas słuchania
tych numerów unosiłem brew ze zdziwienia lub zaskoczenia. Dla przykładu, kiedy
siarczysty, chłodny do szpiku kości „Poreloop” przeszedł nagle w folkowe,
taneczne tempo, by następnie pójść nawet z lekka w kierunku jazzującym. Zresztą
gdyby rozkładać poszczególne kawałki na czynniki pierwsze, to wyszła by z tego
niezła opowieść. A jeśli już o opowiadaniu, to napomknąć także można, iż
wokalnie album ten także ma do zaoferowania więcej, niż tylko jednolity krzyk,
co idealnie zgrywa się z warstwą muzyczną. „Mislives” to krążek, na którym z
fragmentów piosenek, które znamy i lubimy, ułożono zupełnie nowy, niespotykany
wzór. Może jeszcze nie na skalę talentu Picasso, ale dość intrygujący, by się
nim delektować, podziwiać i odkrywać kolejne, niezauważalne wcześniej
szczegóły. Wszystkim, którzy uważają, że słowacki black metal zaczyna się i
kończy na Malokarpatan, ewentualnie Krolok , zalecam sprawdzenie tego
wydawnictwa. Naprawdę warta uwagi rzecz.
-
jesusatan
Porenut
„Mislives”
Necroeucharist
Prod. 2024
Nie
wiem, czy ich znacie, ale ja spotykam się z nimi pierwszy raz. To słowacka
kapela, która pojawiła się w 2008 roku, a rok temu nagrała swój trzeci album.
Początkowo był dostępny w wersji digital, obecnie będzie funkcjonował również
na srebrnym dysku. Prawie nigdy nie sięgam po black metal naszych
południowych sąsiadów, ponieważ rzadko odnajduję w nim emocje, których od tego
gatunku oczekuję. Jeżeli chodzi o „Mislives”, to jestem miło zaskoczony, gdyż
dzięki tej płycie otrzymałem ponad pół godziny ponurego bleka, który całkowicie
mną zawładnął. Panowie szyją w starym, dobrym stylu, czyli w oparciu o
drugofalowe standardy w między które, śladowo wplatają trochę progresywnych
zagrywek oraz folkowych elementów. Niemniej jednak trzon muzyki Słowaków to
zimne riffy i tremolo, zagęszczone przez dość przysadzistą sekcję rytmiczną i
doprawione zajadłymi wokalami. Dźwięki płyną tutaj w zmiennych tempach, lecz
dominują te średnie, które kapitalnie hipnotyzują i wpędzają w grobowy nastrój.
Nie potrafią go zburzyć wspomniane, krótkie awangardowe wtrącenia jak i również
melodyjne i nieco skoczne, ludowe wtręty, które zaaranżowane w stonowany sposób
nie ocierając się o cepelię fantastycznie urozmaicają chwilami tą złowieszczą i
depresyjną muzykę. Niby nic szczególnego, ot kolejna black metalowa produkcja
na modłę lat dziewięćdziesiątych, ale jest w niej coś co przyciąga i nie pozwala
się od niej oderwać. Jest to specyficzna atmosfera, sącząca się z utworów
zamieszczonych na „Mislives”. Wygrywane akordy niosą bowiem w sobie
niewyobrażalny smutek. Ich ciężkość jest wręcz namacalna i odczuwalnie kładą
się na barkach podczas odsłuchu. Wpędzają w podły nastrój, który rozkosznie
rozlewa się po całym ciele, mumifikując je. Tercet ten, rzecz jasna, potrafi
także podrapać, przechodząc w agresywne kostkowanie, przyspieszając tempo jak i
bicie serca poprzez wijące się i kąsające riffy, którym wtóruje upiorny charkot
obydwóch wokalistów. Bardzo dobry black metal o oryginalnym usposobieniu.
Polecam.
shub
niggurath
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz