Torrefy
„Necronomisongs”
Self-Release 2024
Ten
będący kwintetem band, pochodzi z Kanady, gdzie powstał w 2011 roku i właśnie
wydaje swój czwarty album. Nigdy ich nie słyszałem, ale zawsze musi być ten
pierwszy raz tylko dlaczego zaraz musi boleć? Chłopaki grają techniczny thrash
metal, który leciutko poczernili naleciałościami melodyjnego bleka z ostatnich
lat. Czy zatem może coś z tego wyjść dobrego? No… w tym przypadku nie. Prawdą
jest, że Torrefy odpowiedni warsztat posiadają. W ich galopujących w różnych
prędkościach riffach, bezustannych przejściach między nimi, solówkach i
pomysłach, a także precyzyjnej sekcji niskotonowej słychać to jak chuj. Główny
problem w muzyce Kanadyjczyków jest taki, że przeładowanie tymi wszystkimi
elementami jest zbyt duże. Mnogość zmian tempa jak i akordami nie wypływającymi
płynnie z jednego w drugi, czyni z „Necronomisongs” płytę totalnie
niezrozumiałą. Ten nadmiar powoduje, że tak w sumie nie mam pojęcia z czym mam
do czynienia. Te wszystkie energiczne, chwilami odczuwalnie drapiące i
pokombinowane zagrywki tworzą wyżyłowany do granic wytrzymałości zbiór koncepcji
na chwytliwość i rodzaj kostkowania sprawiają, że to wydawnictwo bez
szczególnego wyrazu zmierza donikąd. Nawet melodyjność zaczerpnięta z black
metalu odzianego w niebieskie okładki oraz niby czarcie skrzeki wokalisty nie
potrafą nadać tej produkcji wyraźnego charakteru. Jawi się on jako wypchany po
brzegi niezliczoną ilością idei twórców „Necronomisongs”, które zebrane do kupy
brzmią nad wyraz teatralnie i przypadkowo. Torrefy w swej niepochamowanej chęci
udowodnienia, że wiedzą do czego służą instrumenty, na których przyszło im
grać, a także nieodpartej potrzeby urozmaicenia swojej muzyki, skutkuje tym, że
zjadają własny ogon, a wjebanie w to wszystko melodyjnego bleczura w najgorszym
wydaniu jest kurwa już maniakalnie w chuj nie do przyjęcia.
shub
niggurath
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz