piątek, 13 września 2024

Recenzja Torrefy „Necronomisongs”

 

Torrefy

„Necronomisongs”

Self-Release 2024

Ten będący kwintetem band, pochodzi z Kanady, gdzie powstał w 2011 roku i właśnie wydaje swój czwarty album. Nigdy ich nie słyszałem, ale zawsze musi być ten pierwszy raz tylko dlaczego zaraz musi boleć? Chłopaki grają techniczny thrash metal, który leciutko poczernili naleciałościami melodyjnego bleka z ostatnich lat. Czy zatem może coś z tego wyjść dobrego? No… w tym przypadku nie. Prawdą jest, że Torrefy odpowiedni warsztat posiadają. W ich galopujących w różnych prędkościach riffach, bezustannych przejściach między nimi, solówkach i pomysłach, a także precyzyjnej sekcji niskotonowej słychać to jak chuj. Główny problem w muzyce Kanadyjczyków jest taki, że przeładowanie tymi wszystkimi elementami jest zbyt duże. Mnogość zmian tempa jak i akordami nie wypływającymi płynnie z jednego w drugi, czyni z „Necronomisongs” płytę totalnie niezrozumiałą. Ten nadmiar powoduje, że tak w sumie nie mam pojęcia z czym mam do czynienia. Te wszystkie energiczne, chwilami odczuwalnie drapiące i pokombinowane zagrywki tworzą wyżyłowany do granic wytrzymałości zbiór koncepcji na chwytliwość i rodzaj kostkowania sprawiają, że to wydawnictwo bez szczególnego wyrazu zmierza donikąd. Nawet melodyjność zaczerpnięta z black metalu odzianego w niebieskie okładki oraz niby czarcie skrzeki wokalisty nie potrafą nadać tej produkcji wyraźnego charakteru. Jawi się on jako wypchany po brzegi niezliczoną ilością idei twórców „Necronomisongs”, które zebrane do kupy brzmią nad wyraz teatralnie i przypadkowo. Torrefy w swej niepochamowanej chęci udowodnienia, że wiedzą do czego służą instrumenty, na których przyszło im grać, a także nieodpartej potrzeby urozmaicenia swojej muzyki, skutkuje tym, że zjadają własny ogon, a wjebanie w to wszystko melodyjnego bleczura w najgorszym wydaniu jest kurwa już maniakalnie w chuj nie do przyjęcia.

shub niggurath

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz