Tour
D’Ivoire
„Tour
D’Ivoire”
Antiq 2024
Tour
D’Ivoire to trójka francuskich artystów, z których każdy już zdążył wcześniej
zaznaczyć swoją obecność na tamtejszej scenie, udzielając się w innych
projektach. W ramach tego szyldu szyją atmosferyczne płótno o czarnej barwie.
Materiał ten jest ich płytowym debiutem, którym weszli na rynek „z buta” bez
żadnych wcześniejszych nagrań. Zawiera on cztery długie numery, które łącznie
dają ponad trzydzieści minut muzyki. Jest to oczywiście klimatyczny bleczur, w
którym riffy płyną w wolnych tempach, a ich jednostajność hipnotyzuje wręcz
bajecznie. Suną one sobie spokojnie, kreśląc smętne melodie, których
melancholijność i refleksyjność wzmacniają wyłaniające się okresowo równie
harmonijne oraz marzycielskie tremolo. Tym niezwykle aksamitnym teksturom,
które rzecz jasna są dodatkowo zamglone przez syntezatorowy podkład, towarzyszy
lekko wycofana sekcja rytmiczna, która swym dyskretnym brzmieniem doskonale
wpisuje się w baśniową aurę tutejszych kompozycji, a chwilami pojawiające się
miarowe dźwięki tamburynu podbijają ulotność „Tour D’Ivoire”. Równie
efemeryczne są wokale, które podane w stylu „pięknej i bestii” czyli
przybierające postać dialogu między przygnębiającymi charkotami z aksamitnym
głosem żeńskim w punkt pasują do obrazu tego krążka. Co ciekawe, według
lineup’u zamieszczonego na The Metal Archives wynika, że za obydwoma tembrami kryje
się kobieta i muszę przyznać, że całkiem nieźle jej to wychodzi. Co tu dużo
pisać. Ten francuski zespół zarejestrował ponad pół godziny omamiającego swym
feerycznym blaskiem black metalu, który raczej swą piękną i rozmarzającą
powierzchownością leży od właściwego jego nurtu daleko, ale fanom o delikatnych
sercach może się spodobać. Mam tylko nadzieję, że to trio zrezygnuje z
umieszczenia na wkładce zdjęcia, które zostało załączone do tego promo, gdyż
jego karykaturalność zupełnie nie koresponduje z sennością „Tour D’Ivoire”.
shub
niggurath
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz