Deivos
„Apophenia”
Selfmadegod Records (2024)
Lubelski
Deivos to już całkiem zasłużona dla rodzimej sceny deathmetalowej załoga, a
mimo wszystko mam poczucie, że nigdy nie przebiła się – przynajmniej w kwestii
popularności – do krajowej ekstraklasy. Nie wiem z czego to wynika, ale i sam
niżej podpisany zakończył przygodę z Lubliniakami po drugim krążku, dlatego
spore było moje zaskoczenie, gdy okazało się, że otrzymana do recenzji
„Apophenia” jest już siódmym pełniakiem Deivos. Czas zapierdala, zmieniły się
czasy, zmieniają się mody, nie zmieniło się to, że Deivos jak potrafili tak
nadal grać potrafią. Tyle, że brutalnego death metalu w ich twórczości zostało
już niewiele ku mojemu zaskoczeniu. Ani to dobrze, ani to źle, bo „Apophenia”
zdradza fascynacje najlepszymi sprawdzonymi wzorcami, a post-suffocationowe
kanonady ustąpiły miejsca gitarowemu majestatowi Treya Azagthotha. Mnóstwo tu
morbidowych riffów, głównie inspirowanych okresem od „Domination” do
„Gateways...”, ale bezduszne i bezlitosne okładanie beczek sugeruje, że dorobek
Hate Eternal i rutanowa estetyka death metalu jest im bliska. Uwagę zwracają
gęste, szalenie przestrzenne solówki, momentami mocno kojarzące się z
niedostatecznie docenianym Mithras. Na plus należy też zaliczyć bardzo
klasyczny, czytelny growling, który niewiele ma wspólnego z gardłowymi
gulgulakami po linii kapel z Unique Leader. Z tego opisu wynika, że „Apophenia”
to bardzo sprawnie zagrany, dobry, wtórny metal śmierci, który powinien się
podobać. A jednak nie żre, a przynajmniej nie tak jak bym chciał. Takiego stanu
rzeczy upatruje w przesadnie wypolerowanej, wysterylizowanej i wykastrowanej z
brudu i mocy produkcji. Dla mnie trochę to casus ostatniej Traumy, gdzie
kliniczne brzmienie kompletnie zabiło życie tej muzyki. I podobnie odbieram
„Aphoenię” - płyta, pomimo że wybornie zagrana i wykonana, jest bez życia, bez
mocy, bez ducha, po prostu płaska.
Szkoda, bo myślę, że cierpi na tym wszystkim przeze wszystkim muzyka,
która sama w sobie się broni. Jeśli ktoś lubi krystaliczne produkcje w death
metalu, to śmiało może iść w nowe Deivos jak dziś w szyszki. Jeśli komuś tego
typu produkcja nie przeszkadza to warto sprawdzić, bo jest tu pograne.
Pozostałym też zalecam sprawdzić, bo a nóż uda się to nieszczęsne brzmienie
przeskoczyć...
Harlequin
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz