środa, 25 września 2024

Recenzja Deivos „Apophenia”

 

Deivos

„Apophenia”

Selfmadegod Records (2024)

 


Lubelski Deivos to już całkiem zasłużona dla rodzimej sceny deathmetalowej załoga, a mimo wszystko mam poczucie, że nigdy nie przebiła się – przynajmniej w kwestii popularności – do krajowej ekstraklasy. Nie wiem z czego to wynika, ale i sam niżej podpisany zakończył przygodę z Lubliniakami po drugim krążku, dlatego spore było moje zaskoczenie, gdy okazało się, że otrzymana do recenzji „Apophenia” jest już siódmym pełniakiem Deivos. Czas zapierdala, zmieniły się czasy, zmieniają się mody, nie zmieniło się to, że Deivos jak potrafili tak nadal grać potrafią. Tyle, że brutalnego death metalu w ich twórczości zostało już niewiele ku mojemu zaskoczeniu. Ani to dobrze, ani to źle, bo „Apophenia” zdradza fascynacje najlepszymi sprawdzonymi wzorcami, a post-suffocationowe kanonady ustąpiły miejsca gitarowemu majestatowi Treya Azagthotha. Mnóstwo tu morbidowych riffów, głównie inspirowanych okresem od „Domination” do „Gateways...”, ale bezduszne i bezlitosne okładanie beczek sugeruje, że dorobek Hate Eternal i rutanowa estetyka death metalu jest im bliska. Uwagę zwracają gęste, szalenie przestrzenne solówki, momentami mocno kojarzące się z niedostatecznie docenianym Mithras. Na plus należy też zaliczyć bardzo klasyczny, czytelny growling, który niewiele ma wspólnego z gardłowymi gulgulakami po linii kapel z Unique Leader. Z tego opisu wynika, że „Apophenia” to bardzo sprawnie zagrany, dobry, wtórny metal śmierci, który powinien się podobać. A jednak nie żre, a przynajmniej nie tak jak bym chciał. Takiego stanu rzeczy upatruje w przesadnie wypolerowanej, wysterylizowanej i wykastrowanej z brudu i mocy produkcji. Dla mnie trochę to casus ostatniej Traumy, gdzie kliniczne brzmienie kompletnie zabiło życie tej muzyki. I podobnie odbieram „Aphoenię” - płyta, pomimo że wybornie zagrana i wykonana, jest bez życia, bez mocy, bez ducha, po prostu płaska.  Szkoda, bo myślę, że cierpi na tym wszystkim przeze wszystkim muzyka, która sama w sobie się broni. Jeśli ktoś lubi krystaliczne produkcje w death metalu, to śmiało może iść w nowe Deivos jak dziś w szyszki. Jeśli komuś tego typu produkcja nie przeszkadza to warto sprawdzić, bo jest tu pograne. Pozostałym też zalecam sprawdzić, bo a nóż uda się to nieszczęsne brzmienie przeskoczyć...

 

                                                                                                                                 Harlequin

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz