Witchtrap
„Hungry
As The Beast”
Hells Headbangers 2024
Kolumbijscy
weterani black-thrash metalowego wpierdolu wracają pod koniec września z
szóstym krążkiem. Znajdzie się na nim osiem kawałków, które tradycyjnie już dla
tej grupy będą biczować swoich odbiorców przez 35 minut. Na „Hungry As The
Beast” niezmiennie odnajdziemy energiczną muzykę inspirowaną europejskim
thrashem z lat osiemdziesiątych, która została oblizana przez obleśny język
Venom. Ta lepka substancja, którą po sobie on pozostawił, pozwala zdefiniować
napierdalankę Witchtrap jako brudny i nieokrzesany black’n’roll, pędzący ostro
do przodu i nie bawiący się w częstowanie nikogo zbędnymi niuansami. Cały czas
jest to proste granie, w które co prawda ten tercet wplata kilka zawijasów i
klasycznych solówek, ale jego główny trzon to chłostające riffy, raczące nas
wieloma przejściami i doprawione świetną sekcją rytmiczną, która niezmordowanie
wybija swoje „umpa-umpa”, zapraszając do tańca lub do wychylenia kolejnego piwa
za chwałę Szatana oczywiście. Rzecz jasna wchodzi to bez popitki, gdyż
chwytliwość numerów jest dość znaczna i buja przepysznie, a chropowate wokale
Burning Axe Ripper’a podbijają pachnący skórzanymi kurtkami i chmielem
klimacik. Ci krajanie Pablo Escobar’a zwalniają jednak na moment za sprawą
szóstego wałka „Invocation”, który płynie w mocno średnim tempie, zapodając
miarowe i hipnotyczne rytmy. Dzięki niemu robi się na chwilę, delikatnie
poważniej i mistycznie, przypominając o obecności Diabła, który obserwuje te grzeszne
harce. Kolejna autentycznie brzmiąca i łojąca kości produkcja z Kolumbii, która
Ameryki nie odkrywa, ale swoją buntowniczą postawą nie pozwala przejść obok
niej obojętnie. Nic oryginalnego, ale podobnie jak kilkadziesiąt już chyba
wydawnictw w tym stylu, cały czas tak samo chwyta za serce, choć słychać
leciutko, że pesel u tych mieszkańców Medellin się nieco zestarzał, lecz i tak
jeszcze dają radę.
shub
niggurath
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz