- FOR ENGLISH SCROLL DOWN -
Wolfbrigade
„Life Knife Death”
Metal Blade Rec. 2024
Jeszcze chwileczka, jeszcze momencik, a Wolfbrigade
(jeśli wliczymy staż jeszcze jako Wolfpack) stuknie okrągłe trzydzieści lat.
Trzy dekady na scenie, dziesięć dużych albumów, dzięki którym zespół stał się
żywą legendą curst punkowego gatunku. I najlepszym dowodem na to, że mając
pięćdziesiątkę na karku nadal można grać muzykę kopiącą dupę tak mocno, że
iskrzą cholewki. „Life Knife Death”, czyli krążek numer jedenaście, to niecałe
pół godziny muzyki oczywistej. Czy sugeruję, że Szwedzi po raz kolejny nagrali
to samo? Tak, kurwa, dokładnie to chcę powiedzieć! I dodam jeszcze, że jestem z
tego powodu szczęśliwy niczym sprytny lisek w kurniku pod nieobecność farmera.
Wolfbrigade nie bez kozery wymieniani są w pierwszej kolejności jeśli mowa o
crust punku. Muzyce prostej jak jebanie, opartej na d-beacie, rytmicznych, a
jednocześnie charakterystycznie melodyjnych liniach gitarowych, oraz krzyczanym
wokalu. Ileż zatem razy można się powtarzać, by nie zanudzić na śmierć? Nie
wiem, zapytajcie o to kolesi z Wolfbrigade. Ja nie wiem, jak oni to robią, ale
trzymając się bardzo sztywno ram gatunku, znów porozrzucali mnie po ścianach.
Rzeczony album to dwanaście krótkich, bo tylko w jednym przypadku dłuższych niż
trzy minuty, strzałów, z których każdy (powtórzę to jeszcze raz, bardzo powoli
i wyraźnie: KAŻDY) urywa głowę przy samej dupie. Przy tej muzyce nie da się
ustać w miejscu, aż człowieka nosi, aż by się chciało rozpierdolić wszystkie
meble w pokoju a następnie z radością wyskoczyć przez balkon. Jak to dobrze, że
mieszkam na parterze… Na „Life Knife Death” nie ma zawrotnych prędkości, nie ma
niespodziewanych zmian tempa czy wątków eksperymentalnych. To nadal jest
doskonała, wysokooktanowa mieszanka Discharge i Entombed / Dismember z
chrypiącym wokalem pod Lemmy’ego. Tu nie ma drugiego dna czy jakiejś filozofii.
Wolfbrigade zapewne zajebiście się bawili nagrywając ten album. To czuć, bo aż
kipi on energią i pobudza bardziej niż silna poranna kawa. Dla mnie to
absolutna petarda, mistrzostwo świata i okolic. Jeśli ktoś dałby mi do wyboru:
poruchać albo spędzić kilka kolejnych sesji z nowym krążkiem Wolfbrigade, to
zdecydowanie wybieram bramkę numer dwa. Kolejny fenomenalny album od
fenomenalnego zespołu. Tyle w temacie.
-
jesusatan
Wolfbrigade
‘Life Knife
Death’.
Metal Blade Rec.
2024
Just a little
while, just a moment, and Wolfbrigade (if we include the length of service yet
as Wolfpack) will turn round thirty. Three decades on the scene, ten
full-lenght albums that have made the band a living legend of the curst punk
genre. And the best proof that, at fifty years of age, you can still play music
that kicks ass so hard that uppers spark. ‘Life Knife Death’, album number
eleven, is just under half an hour of music that’s… obvious. Am I suggesting
that the Swedes have once again recorded the same thing? Fuck yeah, that's
exactly what I'm saying! And let me add that I'm as happy about it as a clever
fox in the henhouse in the absence of the farmer. Wolfbrigade are not without
reason mentioned in the first place when it comes to crust punk. Music as
simple as fucking, based on d-beat, rhythmic yet characteristically melodic
guitar lines and shouted vocals. How many times, then, can you repeat yourself
without boring others to death? No idea, ask the guys in Wolfbrigade. I don't
know how they do it, but by sticking very rigidly to the framework of the
genre, they've once again scattered me all over the walls. The album in
question is twelve short shots, in only one case longer than three minutes,
each of which (I will say it again, very slowly and clearly: EACH of which)
blows your head off right at your very ass. It's impossible to stand still
while listening to this music, it makes you feel like smashing up all the
furniture in your room and then joyfully jump off the balcony. I’m happy I live
on the ground floor... On ‘Life Knife Death’ there are no dizzying speeds, no
unexpected tempo changes or experimental themes. This is still a perfect,
high-octane mix of Discharge and Entombed / Dismember with hoarse vocals in
Lemmy style. There is no second bottom or any philosophy here. Wolfbrigade must
have had a lot of fun recording this album. You can feel it, because it is
bursting with energy and stimulates more than a strong morning coffee. For me,
it is an absolute firecracker, a masterpiece of the world and its surroundings.
If someone were to give me a choice: to get laid or to spend a few more
sessions with the new Wolfbrigade album, I would definitely choose gate number
two. Another phenomenal album from a phenomenal band. So much for that.
- jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz