Deathless Void
“The Voluptuous Fire of Sin”
Iron Bonehead 2024
Dwa lata temu podniecałem się tu debiutanckim demo
holenderskiego Deathless Void. Nietrudno zatem wywnioskować, że na pełen
materiał czekałem z wielkimi nadziejami. Może nie przesadnymi, ale jednak.
Trochę się obawiałem rozczarowania, bo wiadomo jak to w takich przypadkach
bywa, ale raz kozie śmierć, odpalam. Wszelkie zwątpienia prysły jeszcze zanim
skończył się otwierający całość „Psychodelic Warfare”. A potem było już tylko
lepiej. „The Voluptuous Fire of Sin” to kontynuacja, nawet z lekkim wskazaniem
na rozwinięcie, stylu znanego z „MMXXI”. Czyli podstawą muzyki Deathless Void
jest nadal drugofalowy black metal z rejonów północnych Europy. Z tym
podstawowym założeniem, że Holendrzy nie idą na łatwiznę i nikogo nie kopiują,
a jedynie wyciągają z klasycznych wzorców to, co najlepsze. Nie brak tu zatem
kąśliwych riffów w stylu starej szkoły, szybkiego kostkowania pod Emperor /
Enslaved, czy partii wolniejszych, choć nie mniej szorstkich. Zresztą jeśli
chodzi o tempo, to zdaje się, iż panowie znaleźli taki swój złoty środek na
zbalansowanie blastów fragmentami spokojniejszymi. Coś na wzór Mardukowego
„Nightwing”, z ta różnicą, że bez trzymania się sztywno szablonu „szybko –
wolno…”. Kompozycje Deathless Void może nie zaskakują, ale też nie powielają
schematów. Dzieje się w nich dużo ciekawego, co na pewno nie pozwala się
nudzić. Sporo tu także melodii, niebanalnych, opartych głównie na riffach
tremolo, szorstkich a zarazem szybko wpadających w ucho. Można by przy tej
okazji podrzucić kolejne nazwy, takie jak Dissection czy Sacramentum, ale
ponownie, o żadnym kopiowaniu nie ma tu mowy, a skojarzenia te są i tak dość
luźne. Najważniejsze, że „The Voluptuous Fire of Sin” potrafi przykuć uwagę i
utrzymać równie wysokie napięcie od początku do końca. No, może z małym
przerywnikiem w postaci „Iside”, choć i to krótkie, oparte na żeńskim śpiewie
operowym interludium, bardziej zagęszcza atmosferę niż daje chwilę na złapanie
oddechu. Fantastycznie ten album brzmi. Przede wszystkim beczki, śmigające w
szybkich partiach niczym na nieodżałowanej EP-ce Zyklon – B, co zresztą staje
się pomału znakiem rozpoznawczym Deathless Void. Cholernie jadowite są też
wokale, szorstkie i bezkompromisowe. Podoba mi się ten materiał. Podoba mi się
obrany przez zespół kierunek. I jestem przekonany, że będę sobie w wolnych
chwilach do tej płyty wracał. Jeśli jeszcze nie poznaliście Bezśmiertelnej Pustki,
to macie teraz idealną okazję. Warto.
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz