piątek, 20 września 2024

Recenzja Deathless Void “The Voluptuous Fire of Sin”

 

Deathless Void

“The Voluptuous Fire of Sin”

Iron Bonehead 2024

Dwa lata temu podniecałem się tu debiutanckim demo holenderskiego Deathless Void. Nietrudno zatem wywnioskować, że na pełen materiał czekałem z wielkimi nadziejami. Może nie przesadnymi, ale jednak. Trochę się obawiałem rozczarowania, bo wiadomo jak to w takich przypadkach bywa, ale raz kozie śmierć, odpalam. Wszelkie zwątpienia prysły jeszcze zanim skończył się otwierający całość „Psychodelic Warfare”. A potem było już tylko lepiej. „The Voluptuous Fire of Sin” to kontynuacja, nawet z lekkim wskazaniem na rozwinięcie, stylu znanego z „MMXXI”. Czyli podstawą muzyki Deathless Void jest nadal drugofalowy black metal z rejonów północnych Europy. Z tym podstawowym założeniem, że Holendrzy nie idą na łatwiznę i nikogo nie kopiują, a jedynie wyciągają z klasycznych wzorców to, co najlepsze. Nie brak tu zatem kąśliwych riffów w stylu starej szkoły, szybkiego kostkowania pod Emperor / Enslaved, czy partii wolniejszych, choć nie mniej szorstkich. Zresztą jeśli chodzi o tempo, to zdaje się, iż panowie znaleźli taki swój złoty środek na zbalansowanie blastów fragmentami spokojniejszymi. Coś na wzór Mardukowego „Nightwing”, z ta różnicą, że bez trzymania się sztywno szablonu „szybko – wolno…”. Kompozycje Deathless Void może nie zaskakują, ale też nie powielają schematów. Dzieje się w nich dużo ciekawego, co na pewno nie pozwala się nudzić. Sporo tu także melodii, niebanalnych, opartych głównie na riffach tremolo, szorstkich a zarazem szybko wpadających w ucho. Można by przy tej okazji podrzucić kolejne nazwy, takie jak Dissection czy Sacramentum, ale ponownie, o żadnym kopiowaniu nie ma tu mowy, a skojarzenia te są i tak dość luźne. Najważniejsze, że „The Voluptuous Fire of Sin” potrafi przykuć uwagę i utrzymać równie wysokie napięcie od początku do końca. No, może z małym przerywnikiem w postaci „Iside”, choć i to krótkie, oparte na żeńskim śpiewie operowym interludium, bardziej zagęszcza atmosferę niż daje chwilę na złapanie oddechu. Fantastycznie ten album brzmi. Przede wszystkim beczki, śmigające w szybkich partiach niczym na nieodżałowanej EP-ce Zyklon – B, co zresztą staje się pomału znakiem rozpoznawczym Deathless Void. Cholernie jadowite są też wokale, szorstkie i bezkompromisowe. Podoba mi się ten materiał. Podoba mi się obrany przez zespół kierunek. I jestem przekonany, że będę sobie w wolnych chwilach do tej płyty wracał. Jeśli jeszcze nie poznaliście Bezśmiertelnej Pustki, to macie teraz idealną okazję. Warto.

- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz