sobota, 21 września 2024

Recenzja Seizure „Forbidden Tales”

 

Seizure

„Forbidden Tales”

Self-Release 2022

 


Płyta ta jest kolejną spóźnioną dawką thrashu, podrzuconą mi podstępnie przez Vlad’a za pośrednictwem niecnego jesusatan’a. Seizure to kapela z USA, założona w 2017 roku na terenie słonecznej Kalifornii, a „Forbidden Tales” jest jej drugim krążkiem. Tych czterech młodych (jeszcze) chłopaków batoży na tym wydawnictwie przez trzydzieści minut, nie pierdoląc się w półśrodki. Zapierdalają do przodu niczym speed metalowa machina, tnąc, siekąc i mieląc z prędkością MotoGP. To intensywna jazda złożona z szybkich riffów, epickich solówek i tłumionego kostkowania, podbita przez równie rześką sekcję rytmiczną, której pałkarz musi mieć naprawdę dobrą kondycję. Thrash metal w wykonaniu Seizure delikatnie nawiązuje do amerykańskich sław z lat osiemdziesiątych. Można tu się doszukać pewnych zapożyczeń z Flotsam And Jetsam czy też z Metal Church. Chodzi mi tutaj o ten specyficzny flow oraz spontaniczność, która w połączeniu z dziarskimi melodiami i solowymi wjazdami już od początku wybranych numerów, pozwala przy opisywaniu twórczości Kalifornijczyków użyć słowa „power”. Wyraźnie pomagają w tym wokale Joey’a Love, który posługuje się czystym (bez kapki chrypki) wokalem, który jednak nie jest pozbawiony zajadłości, a wspomagający go pogłos nadaje mu nieco mistycznego wydźwięku. W ogóle „Forbidden Tales” naszpikowana jest klimatycznymi niuansami, które budują wokół tutejszego huraganu akordów czarnoksięską otoczkę, która wprowadza tutejsze utwory wździebko odrealniony wymiar. Pomijając wspomniane naleciałości, to podsumowując drugie wydawnictwo Seizure mogę stwierdzić (z pełnym przekonaniem), że to nowoczesny i dający dużo radości thrash. Może poza pełnymi wigoru riffami jest jak dla mnie nie wystarczająco chropowaty i ostry jak w Niemieckim stylu z pamiętnych lat, ale nadrabia chwytliwością i furiacką agogiką, a także kapitalnie bezczelnymi wokalizami.

shub niggurath

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz