Seizure
„Forbidden
Tales”
Self-Release
2022
Płyta
ta jest kolejną spóźnioną dawką thrashu, podrzuconą mi podstępnie przez Vlad’a
za pośrednictwem niecnego jesusatan’a. Seizure to kapela z USA, założona w 2017
roku na terenie słonecznej Kalifornii, a „Forbidden Tales” jest jej drugim
krążkiem. Tych czterech młodych (jeszcze) chłopaków batoży na tym wydawnictwie
przez trzydzieści minut, nie pierdoląc się w półśrodki. Zapierdalają do przodu
niczym speed metalowa machina, tnąc, siekąc i mieląc z prędkością MotoGP. To
intensywna jazda złożona z szybkich riffów, epickich solówek i tłumionego
kostkowania, podbita przez równie rześką sekcję rytmiczną, której pałkarz musi
mieć naprawdę dobrą kondycję. Thrash metal w wykonaniu Seizure delikatnie
nawiązuje do amerykańskich sław z lat osiemdziesiątych. Można tu się doszukać
pewnych zapożyczeń z Flotsam And Jetsam czy też z Metal Church. Chodzi mi tutaj
o ten specyficzny flow oraz spontaniczność, która w połączeniu z dziarskimi
melodiami i solowymi wjazdami już od początku wybranych numerów, pozwala przy
opisywaniu twórczości Kalifornijczyków użyć słowa „power”. Wyraźnie pomagają w
tym wokale Joey’a Love, który posługuje się czystym (bez kapki chrypki) wokalem,
który jednak nie jest pozbawiony zajadłości, a wspomagający go pogłos nadaje mu
nieco mistycznego wydźwięku. W ogóle „Forbidden Tales” naszpikowana jest
klimatycznymi niuansami, które budują wokół tutejszego huraganu akordów
czarnoksięską otoczkę, która wprowadza tutejsze utwory wździebko odrealniony
wymiar. Pomijając wspomniane naleciałości, to podsumowując drugie wydawnictwo
Seizure mogę stwierdzić (z pełnym przekonaniem), że to nowoczesny i dający dużo
radości thrash. Może poza pełnymi wigoru riffami jest jak dla mnie nie
wystarczająco chropowaty i ostry jak w Niemieckim stylu z pamiętnych lat, ale
nadrabia chwytliwością i furiacką agogiką, a także kapitalnie bezczelnymi
wokalizami.
shub
niggurath
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz