sobota, 14 września 2024

Recenzja / A review of Grava „The Great White Nothing”

 

- FOR ENGLISH SCROLL DOWN -


Grava

„The Great White Nothing”

Aesthetic Death 2024

 


Czekałem na ten album ostro-fest, bo byłem ciekawy co po fantastycznym „Weight Of A God” będą w stanie wysmażyć ci trzej Duńczycy tak, aby mnie zaskoczyć. Ich debiut był porażający swą ciężkością i zwartością, a szereg koronkowo zespolonych ze sobą sposobów na gęste kostkowanie, zaowocowało ultramiażdżącym sludge metalem, obok którego nie możliwym było przejść obojętnie. Na widok maila, który zawierał materiały promocyjne drugiej płyty Grava, podskoczyłem z radości i z mocnym biciem serca zabrałem się za przesłuchanie (na jednym się nie skończyło) „The Great White Nothing”. Nie zawiodłem się. Dwójeczka tego tercetu wgniata kurwa w glebę jak mega-kafar. Sludge metal od Grava jest w dalszym ciągu surowym i impulsywnym przekazem dźwiękowym, który niszczy, pozostawiając po sobie tylko gruz, a jego odbiorca po zakończeniu tej płyty jeszcze przez kilka dłuższych chwil pozostaje w osłupieniu, bowiem siła oddziaływania jak i namacalność emocji włożonych w kompozycje jest niezaprzeczalna. Ci trzej mieszkańcy Kopenhagi po raz drugi stanęli na wysokości zadania i uwalniając, drzemiący w nich potencjał, który połączyli z mocą tego typu muzyki, stworzyli kontynuację, zalewającą nas mozolnymi riffami i odbierającymi powietrze dronami, podbitymi przez totalnie przysadzistą sekcję rytmiczną i przeszywające, hardcorowe wokale, które prowadzą dialog z gorącymi growlami. Jednakże na „The Great White Nothing” jest nieco inaczej. W porównaniu z „Weight Of A God”, który był niczym martenowski piec, emanujący gorącą temperaturą i wydzielającym trujący czad, najnowsza produkcja, nieustępująca mu wagą w skandynawskim stylu wyraźnie schładza atmosferę. Dzieje się tak za sprawą dwóch rzeczy. Pierwszą z nich jest historia jaką opowiadają dwa pierwsze kawałki. Traktują one o wyprawie Franklina na daleką Arktykę, w wyniku której uczestniczące w niej dwa statki zaginęły w wielkiej białej nicości, z którą koresponduje okładka i tytuł płyty. Pomimo gwałtowności tej inicjującej to wydawnictwo pary utworów, jednoznacznie czuć wypływający z nich bezkres lodu, w którym wydarzyła się ta tragedia. Chłód wydobywający się z tutejszych wysokotonowych zagrywek i zimnych solówek, uwypuklony dodatkowo użytymi klawiszami, maluje ostry i polarny pejzaż, który stał się tłem dla dramatu tej ekspedycji z 1845 roku. Drugim powodem są quasi-blackowe tremolo, które ostrym klinem wbijają się między monolityczne, główne tekstury, niosąc ze sobą złowieszcze melodie i mróz. Zjawisko to głównie występuje w utworach „Decimate”, „Breaker” i „Mangled”, atakując zmysły, winduje wrażenia i przyprawia o gęsią skórę. Cóż, to farersko-duńskie trio idąc za ciosem utkało, tak jak dwa lata temu, płótno o gęstej strukturze, do którego tym razem doszyło trochę falbanek. Niuanse te delikatnie rozpraszają zwartość materii dźwiękowej, wpuszczając sporo światła, zamieniając mroczny i okrutny krajobraz „Weight Of A God” w oślepiającą bielą i odbijającym się od niej kłującym promieniom słonecznym arktyczną przestrzeń, która pochłania do szczętu. Bardzo dobry krążek i pełna rekomendacja oczywiście.

shub niggurath

 

Grava

‘The Great White Nothing’

Aesthetic Death 2024

 

I was waiting for this album unpatiently, as I was curious to see what, after the fantastic ‘Weight Of A God’, these three Danes would be able to dish out to surprise me. Their debut was striking in its heaviness and compactness, and the array of laceily-combined ways of dense picking resulted in ultra-crushing sludge metal that was impossible to pass by. At the sight of an email containing promotional material for Grav's second album, I jumped joyfully and with a hearty heartbeat set about listening (repeatedly) to ‘The Great White Nothing’. I was not disappointed. The second album of this trio dent the fucking ground like a mega pile driver. Sludge metal from Grava is still a raw and impulsive sonic message that destroys, leaving only rubble in its wake, and its recipient remains in a stupor for a few more extended moments after finishing this album, for the power of the impact as well as the tangibility of the emotions put into the compositions is undeniable. These three Copenhageners have risen to the challenge for the second time and, unleashing the dormant potential they have combined with the power of this type of music, they have created a follow-up, flooding us with strenuous riffs and air stripping drones, underlined by a totally squat rhythm section and piercing hardcore vocals that lead a dialogue with hot growls. However, things are a little different on ‘The Great White Nothing’. Compared to ‘Weight Of A God’, which was like a marten furnace, exuding hot temperatures and emitting poisonous chad, the latest production, unmatched by its Scandinavian-style weight, clearly cools the atmosphere. This is due to two things. The first is the story that the first two tracks tell. They treat of Franklin's expedition to the distant Arctic, resulting in the participating two ships being lost in the great white nothingness with which the album cover and title correspond. Despite the vehemence of this initiating pair of tracks on this release, one can unequivocally feel the boundlessness of the ice in which this tragedy occurred flowing out of them. The chill emanating from the high-pitched chords and cold solos here, further accentuated by the keyboards used, paints a stark and polar landscape as the backdrop to the drama of this 1845 expedition. The second reason is the quasi-black tremolo that wedges sharply between the monolithic main textures, bringing with it ominous melodies and frost. This phenomenon mainly occurs in the tracks ‘Decimate’, ‘Breaker’ and ‘Mangled’, assaulting the senses, elevating impressions and spicing things up. Well, this Faro-Danish trio have following the first strike they committed two years ago, weaved a densely structured canvas to which this time they have added some frills. These nuances gently disperse the compactness of the sonic matter, letting in a lot of light, turning the dark and cruel landscape of ‘Weight Of A God’ into a dazzling white and stinging sunlight-reflected arctic space that consumes to the core. A very good album and a full recommendation of course.

shub niggurath 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz