- FOR ENGLISH SCROLL DOWN -
Grava
„The Great White Nothing”
Aesthetic
Death 2024
Czekałem
na ten album ostro-fest, bo byłem ciekawy co po fantastycznym „Weight Of A God”
będą w stanie wysmażyć ci trzej Duńczycy tak, aby mnie zaskoczyć. Ich debiut
był porażający swą ciężkością i zwartością, a szereg koronkowo zespolonych ze
sobą sposobów na gęste kostkowanie, zaowocowało ultramiażdżącym sludge metalem,
obok którego nie możliwym było przejść obojętnie. Na widok maila, który
zawierał materiały promocyjne drugiej płyty Grava, podskoczyłem z radości i z
mocnym biciem serca zabrałem się za przesłuchanie (na jednym się nie skończyło)
„The Great White Nothing”. Nie zawiodłem się. Dwójeczka tego tercetu wgniata
kurwa w glebę jak mega-kafar. Sludge metal od Grava jest w dalszym ciągu
surowym i impulsywnym przekazem dźwiękowym, który niszczy, pozostawiając po
sobie tylko gruz, a jego odbiorca po zakończeniu tej płyty jeszcze przez kilka
dłuższych chwil pozostaje w osłupieniu, bowiem siła oddziaływania jak i
namacalność emocji włożonych w kompozycje jest niezaprzeczalna. Ci trzej
mieszkańcy Kopenhagi po raz drugi stanęli na wysokości zadania i uwalniając,
drzemiący w nich potencjał, który połączyli z mocą tego typu muzyki, stworzyli
kontynuację, zalewającą nas mozolnymi riffami i odbierającymi powietrze
dronami, podbitymi przez totalnie przysadzistą sekcję rytmiczną i
przeszywające, hardcorowe wokale, które prowadzą dialog z gorącymi growlami. Jednakże
na „The Great White Nothing” jest nieco inaczej. W porównaniu z „Weight Of A
God”, który był niczym martenowski piec, emanujący gorącą temperaturą i
wydzielającym trujący czad, najnowsza produkcja, nieustępująca mu wagą w
skandynawskim stylu wyraźnie schładza atmosferę. Dzieje się tak za sprawą dwóch
rzeczy. Pierwszą z nich jest historia jaką opowiadają dwa pierwsze kawałki. Traktują
one o wyprawie Franklina na daleką Arktykę, w wyniku której uczestniczące w niej
dwa statki zaginęły w wielkiej białej nicości, z którą koresponduje okładka i
tytuł płyty. Pomimo gwałtowności tej inicjującej to wydawnictwo pary utworów,
jednoznacznie czuć wypływający z nich bezkres lodu, w którym wydarzyła się ta
tragedia. Chłód wydobywający się z tutejszych wysokotonowych zagrywek i zimnych
solówek, uwypuklony dodatkowo użytymi klawiszami, maluje ostry i polarny
pejzaż, który stał się tłem dla dramatu tej ekspedycji z 1845 roku. Drugim
powodem są quasi-blackowe tremolo, które ostrym klinem wbijają się między
monolityczne, główne tekstury, niosąc ze sobą złowieszcze melodie i mróz.
Zjawisko to głównie występuje w utworach „Decimate”, „Breaker” i „Mangled”,
atakując zmysły, winduje wrażenia i przyprawia o gęsią skórę. Cóż, to
farersko-duńskie trio idąc za ciosem utkało, tak jak dwa lata temu, płótno o
gęstej strukturze, do którego tym razem doszyło trochę falbanek. Niuanse te
delikatnie rozpraszają zwartość materii dźwiękowej, wpuszczając sporo światła,
zamieniając mroczny i okrutny krajobraz „Weight Of A God” w oślepiającą bielą i
odbijającym się od niej kłującym promieniom słonecznym arktyczną przestrzeń,
która pochłania do szczętu. Bardzo dobry krążek i pełna rekomendacja
oczywiście.
shub
niggurath
Grava
‘The
Great White Nothing’
Aesthetic Death 2024
I was waiting for this album unpatiently, as I was
curious to see what, after the fantastic ‘Weight Of A God’, these three Danes
would be able to dish out to surprise me. Their debut was striking in its
heaviness and compactness, and the array of laceily-combined ways of dense picking
resulted in ultra-crushing sludge metal that was impossible to pass by. At the
sight of an email containing promotional material for Grav's second album, I
jumped joyfully and with a hearty heartbeat set about listening (repeatedly) to
‘The Great White Nothing’. I was not disappointed. The second album of this
trio dent the fucking ground like a mega pile driver. Sludge metal from Grava
is still a raw and impulsive sonic message that destroys, leaving only rubble
in its wake, and its recipient remains in a stupor for a few more extended
moments after finishing this album, for the power of the impact as well as the
tangibility of the emotions put into the compositions is undeniable. These
three Copenhageners have risen to the challenge for the second time and,
unleashing the dormant potential they have combined with the power of this type
of music, they have created a follow-up, flooding us with strenuous riffs and
air stripping drones, underlined by a totally squat rhythm section and piercing
hardcore vocals that lead a dialogue with hot growls. However, things are a
little different on ‘The Great White Nothing’. Compared to ‘Weight Of A God’,
which was like a marten furnace, exuding hot temperatures and emitting
poisonous chad, the latest production, unmatched by its Scandinavian-style
weight, clearly cools the atmosphere. This is due to two things. The first is
the story that the first two tracks tell. They treat of Franklin's expedition
to the distant Arctic, resulting in the participating two ships being lost in
the great white nothingness with which the album cover and title correspond.
Despite the vehemence of this initiating pair of tracks on this release, one
can unequivocally feel the boundlessness of the ice in which this tragedy
occurred flowing out of them. The chill emanating from the high-pitched chords
and cold solos here, further accentuated by the keyboards used, paints a stark
and polar landscape as the backdrop to the drama of this 1845 expedition. The
second reason is the quasi-black tremolo that wedges sharply between the
monolithic main textures, bringing with it ominous melodies and frost. This
phenomenon mainly occurs in the tracks ‘Decimate’, ‘Breaker’ and ‘Mangled’,
assaulting the senses, elevating impressions and spicing things up. Well, this
Faro-Danish trio have following the first strike they committed two years ago, weaved
a densely structured canvas to which this time they have added some frills.
These nuances gently disperse the compactness of the sonic matter, letting in a
lot of light, turning the dark and cruel landscape of ‘Weight Of A God’ into a
dazzling white and stinging sunlight-reflected arctic space that consumes to
the core. A very good album and a full recommendation of course.
shub niggurath
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz