środa, 4 września 2024

Recenzja DEATH LEAGUE „Inferno”

 

DEATH LEAGUE

„Inferno”

Theogonia Records 2024

Wiele już razy narzekałem na Melodic Death Metal, wiele razu udowadniałem, jak bardzo zdegenerował się ten gatunek, głównie z powodu pogoni za kasa, dziwkami i majonezem kilku czołowych zespołów z tego nurtu, których nazw nie będę tu wymieniał, aby nie robić im reklamy, na jaką absolutnie nie zasługują. Od pewnego czasu widać jednak, że w Śmiertelnym, melodyjnym graniu idzie zdecydowanie ku lepszemu, a podgatunek ten oczyścił się w sposób naturalny, odsiewając żyzne ziemie od nieużytków. Taki obrót rzeczy cieszy mnie niezmiernie, a jednym z wielu ostatnio przykładów takiego stanu rzeczy może być debiutancki, jeszcze ciepły album greckiego Death League (dla dociekliwych dodam, że w grupie tej maczają swe paliczki: mości Astrous znany choćby z Katavasia, czy Aenaon, jak i chłopaki rzeźbiący w Black Fate, bądź Disharmony), który swą premierę miał dnia 16 sierpnia Anno Bastardi 2024. „Inferno”, bo to o nim tu mowa, to zatem 43 minuty rasowego, zadziornego, Melodyjnego Death Metalu, który jak amen w pacierzu zrobi dobrze wszystkim, którzy odrzucają nowoczesna, plastikową tandetę, a skłaniają się ku jego początkom, zakorzenionym w początku lat 90-tych, kiedy to ów odłam Śmierci miał bardzo dużo do powiedzenia. I równie sporo do gadania ma w tej kwestii „Piekło” malowane dźwiękami Death Leauge. Nie znajdziemy to bowiem lateksu ni ociekających lukrem tekstur. Prym wiodą tu krewkie, zawadiackie, nasączone agresją gitary, które czerpią zarówno ze spuścizny „Heartwork”, wiadomo kogo, jak i ze sztandarowych już dziś wydawnictw At The Gates, Dark Tranquillity, Euchrist, Ablaze My Sorrow, czy Insomnium. Jeżeli więc chodzi o wiosłowanie,  jest wręcz przepysznie. Władający tym instrumentem Jim Gaianos co rusz pokazuje, że warsztat ma znakomity i naprawdę umie używać umownych sześciu struntak, aby jego gra, oparta o różnorakie techniki i niuanse, dostarczała słuchaczowi wielu wrażeń. Warstwie wioślarskiej niczym nie ustępuje sekcja rytmiczna. Bębny cisną konkretnie i mocno, a zarazem nieobce są im zwroty akcji i ostre zakręty. Bas także szyje wybornie i nierzadko lamie utarte schematy, a przy tym jego linie są wyraziste i zagęszczone na tyle, aby bezproblemowo łamać żebra. Wokal także robi robotę. Jest agresywny, zjadliwy, niesforny i drapieżny, i podkreśla bez dwóch zdań gniewny, gwałtowny charakter tego krążka. Taki Melodic Death Metal to ja kupuję i cieszę się nim jak głupi bateryjką. Jeżeli wiec macie ochotę na radość równą mojej i nie boicie się bardziej melodyjnego grania, to nie pozostaje nic prostszego. Wystarczy nabyć płytowy debiut Death League i bawić się z nim do upadłego, ile tylko dusza zapragnie.

 

Hatzamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz