Deamonolith
“The Monolithic Cult of
Death”
Godz ov War / Ancient Dead 2024
Swojego czasu miałem straszną fazę na opowieść o
Ziltoidzie, autorstwa Devina Townsenda. Słuchałem „Dark Matters” na okrągło
przez kilka tygodni, może nawet miesięcy. Podobał mi się koncept tamtego albumu
oraz sposób grania emocjami i nastrojem. Wspominam o tym tylko dlatego, że „The
Monolithic Cult of Death” bardzo mi się z owym wydawnictwem skojarzył. Nie,
bynajmniej nie muzycznie, lecz właśnie pod względem sposobu opowiadania pewnej
historii i dokumentowania jej podkładem muzycznym. W przypadku Daemonolith
rzecz traktuje o pewnej sekcie, która w sytuacji zagrożenia ludzkiej
egzystencji pragnie przyspieszyć nadejście zbawiciela. Natomiast czysto muzycznie mamy
tutaj niezły rollercoaster. Wszystko osadzone jest bardzo mocno w standardach
deathmetalowych. Słychać, że panowie (zresztą żadni nowicjusze, w końcu zespół powstał na gruzach Gortal) silnie inspirują się sceną amerykańską z
lat jej największej świetności. Da się tu zatem wychwycić sporo klasycznych
rozwiązań, choćby w stylu Morbid Angel z okolicy „Gateways to Annihilation”,
choć nie do końca chodzi mi o samą strukturę kompozycji, gdyż ta wymyka się
powszechnym standardom, lecz ten duszny, bagienny klimat. Jak wspomniałem,
album ten to opowieść. A że nie jest ona monotonna, to i w sferze wokalno
instrumentalnej dzieje się wiele. Poza naprawdę brutalnym growlem mamy tu
chóralne zaśpiewy w tle, jakieś niby-mamrotanie, harczenie i fragmenty żeńskie,
a wszystko to w zależności od rozwoju akcji. Sam utwór, bo nie wspomniałem
jeszcze, że „The Monolithic Cult of Death” to jedna, ponad półgodzinna ścieżka,
wije się niczym górski strumyk, serwując częste przejścia i zmiany melodii,
gwałtowne przyspieszenia do tempa prawie że grindowego, masywne zwolnienia a
także swojego rodzaju akustyczne interludium. Jakby tego było mało, to w kilku
partiach pojawia się także saksofon, zdecydowanie „udziwniający” muzykę
Daemonolith. Nie ma w tym wszystkim zbytnio zapamiętywanych fragmentów, a na pewno
nie takich do ponucenia. Wynika to bezsprzecznie z faktu, iż „The Monolithic
Cult of Death” nie jest materiałem prostym. Przy pierwszym podejściu może wręcz
odrzucać (sam zresztą po jednym okrążeniu chciałem to cisnąć w kąt), ale jeśli
damy mu więcej czasu, to zaczyna jakby głośniej „gadać po ludzku”. A doskonale
wiemy, że najczęściej nagrania, przez które trzeba się cierpliwie przegryzać,
pozostają z nami na dłużej. Panowie z Daemonolith na pewno nagrali coś
wyjątkowego, oryginalnego i niebywale dojrzałego. Muzykę dla słuchacza o
wyższym poziomie cierpliwości, jednocześnie znużonego oczywistością. Jestem
ogromnie ciekaw, czy przejdzie ona niezauważona / niezrozumiana, czy może zyska
jednak atencję, na jaką zasługuje. Ja od dziś jestem fanem, mimo iż chłopaki
mają tylko jedną piosenkę.
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz