piątek, 20 września 2024

Recenzja GIGAN „Anomalous Abstractigate Infinitessimus”

 

GIGAN

„Anomalous Abstractigate Infinitessimus”

Willowtip Records (2024)

 


Chyba mało kto spodziewał się, że jeszcze coś usłyszymy od tych Amerykanów. Od wydania ostatniej płyty minęło siedem długich lat, a o zespole było cicho, zupełnie jakby cały szum rozszedł się po kościach. Tymczasem Eric Hersemann z kolegami zaskoczyli i z końcem października rzucą szerokiej gawiedzi deathmetalowy ochłap numer 4 sygnowany logiem Gigan. Okładka paskudna jak zawsze, ale trzymająca konwencję poprzednich wydawnictw zdaje się nie zapowiadać rewolucji. I dobrze, bo Gigan już dawno nakreślił swój styl i szkoda psuć coś unikalnego. „Anomalous Abstractigate Infinitessimus” przynosi w zasadzie kwintesencję stylu Gigan, wszystko za co słuchacze ich kochają lub nie kochają. Otrzymujemy tu osiem kawałków z gęstym, opresyjnym metalem śmierci, pełnym dysonansów, zgrzytów, dusznej, klaustrofobicznej atmosfery, naszpikowanym hałasem i całą gamą eksperymentalnych, hawkwindowych, kosmicznych odjazdów, których jest tutaj więcej niż dotychczas. Panowie z Gigan doskonale wiedzieli jak wkomponować te spacerockowe odloty w śmierćmetalową machinę, bo całość płynie bez sztucznych przestojów, a sama muzyka zyskała trochę na przestrzeni przez co słucha się tego nagrania trochę lepiej niż wcześniejszych płyt. W tym przypadku „trochę” robi różnicę, ale Gigan nie pozostałby sobą, gdyby wpuścił tego powietrza za dużo. Nadal w przeważającej części jest to intensywne granie, tworzące gęsto utkany parawan dźwięków i rezonu, w który ciężko wcisnąć szpilkę. Ciężko się tego słucha zarówno ze względu na żelbetowe brzmienie, w którym się lubują jak i ze względu na samą muzykę, która jest trudna. Nie pomaga też growl, który ciągnie za sobą pewną transowość tej muzyki, ale i rzuca cień monotonii. „Anomalous Abstractigate Infinitessimus” nie będzie płytą, której będzie się słuchało na repeacie, to nie ten poziom rozrywki, żeby słuchać tego mimochodem. To materiał do okazjonalnego odpalenia i zanurzenia się w tej gęstwinie, w której Hersemann i spółka już osiągnęli mistrzowski poziom. To otwarta i ale i w pewien sposób hermetyczna i jednorodna muzyka, bardzo określona, która trafi do wąskiego grona odbiorców i tylko gdy trafi w swój moment. Nie zmienia to faktu, że zaprezentowany tu zestaw dźwięków jest zdecydowanie warto przesłuchania. Polecam!

 

                                                                                                                                             Harlequin

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz