GIGAN
„Anomalous Abstractigate Infinitessimus”
Willowtip Records (2024)
Chyba
mało kto spodziewał się, że jeszcze coś usłyszymy od tych Amerykanów. Od
wydania ostatniej płyty minęło siedem długich lat, a o zespole było cicho,
zupełnie jakby cały szum rozszedł się po kościach. Tymczasem Eric Hersemann z
kolegami zaskoczyli i z końcem października rzucą szerokiej gawiedzi
deathmetalowy ochłap numer 4 sygnowany logiem Gigan. Okładka paskudna jak
zawsze, ale trzymająca konwencję poprzednich wydawnictw zdaje się nie
zapowiadać rewolucji. I dobrze, bo Gigan już dawno nakreślił swój styl i szkoda
psuć coś unikalnego. „Anomalous Abstractigate Infinitessimus” przynosi w
zasadzie kwintesencję stylu Gigan, wszystko za co słuchacze ich kochają lub nie
kochają. Otrzymujemy tu osiem kawałków z gęstym, opresyjnym metalem śmierci,
pełnym dysonansów, zgrzytów, dusznej, klaustrofobicznej atmosfery,
naszpikowanym hałasem i całą gamą eksperymentalnych, hawkwindowych, kosmicznych
odjazdów, których jest tutaj więcej niż dotychczas. Panowie z Gigan doskonale
wiedzieli jak wkomponować te spacerockowe odloty w śmierćmetalową machinę, bo
całość płynie bez sztucznych przestojów, a sama muzyka zyskała trochę na
przestrzeni przez co słucha się tego nagrania trochę lepiej niż wcześniejszych
płyt. W tym przypadku „trochę” robi różnicę, ale Gigan nie pozostałby sobą,
gdyby wpuścił tego powietrza za dużo. Nadal w przeważającej części jest to
intensywne granie, tworzące gęsto utkany parawan dźwięków i rezonu, w który
ciężko wcisnąć szpilkę. Ciężko się tego słucha zarówno ze względu na żelbetowe
brzmienie, w którym się lubują jak i ze względu na samą muzykę, która jest
trudna. Nie pomaga też growl, który ciągnie za sobą pewną transowość tej
muzyki, ale i rzuca cień monotonii. „Anomalous Abstractigate Infinitessimus”
nie będzie płytą, której będzie się słuchało na repeacie, to nie ten poziom
rozrywki, żeby słuchać tego mimochodem. To materiał do okazjonalnego odpalenia
i zanurzenia się w tej gęstwinie, w której Hersemann i spółka już osiągnęli
mistrzowski poziom. To otwarta i ale i w pewien sposób hermetyczna i jednorodna
muzyka, bardzo określona, która trafi do wąskiego grona odbiorców i tylko gdy
trafi w swój moment. Nie zmienia to faktu, że zaprezentowany tu zestaw dźwięków
jest zdecydowanie warto przesłuchania. Polecam!
Harlequin
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz