Adorior
„Bleed on My Teeth”
Dark Descent 2024
Adorior to zespół, który właśnie świętuje trzydziestolecie
działalności. Co prawda, nigdy do zbyt płodnych nie należał, wystarczy bowiem
wspomnieć, że przez trzy dekady udało im się zarejestrować jedynie dwa pełnograje
i trochę drobnicy, lecz nie przeszkodziło to w zdobyciu sobie odpowiedniej
renomy w środowisku podziemnym. Jednym z powodów może być fakt, iż wokale
obsługuje tu niezwykle charyzmatyczna, obdarzona przez naturę wyjątkowym głosem
wokalistka. I tak jak growlujących bab z zasady nie trawię, tak w przypadku
Melissy Gray złego słowa nie jestem w stanie powiedzieć. Dlaczego? Z banalnego
powodu. Ona nie stara się naśladować swoich kolegów, lecz używa strun głosowych
w bardzo osobliwy, nie mniej agresywny niż najlepsi męscy wokaliści sposób. Na
najnowszej płycie ponownie potwierdza swoje ponadprzeciętne umiejętności w
temacie. Gdzie trzeba, szorstko zawarczy, w innym momencie zawyje lub wyda z
siebie wiedźmowy pisk, aż człowieka dreszcz przeszyje. Jednak ocenianie „Bleed
on My Teeth” wyłącznie przez pryzmat wokalistki mocno mija się z celem, gdyż
sama muzyka Adorior również wybija się, i to znacząco, ponad przeciętność.
Przede wszystkim, nawet jeśli zespół czerpie garściami ze spuścizny thrash,
death czy black metalu, to jednak robi to w wyjątkowym, niepowtarzalnym stylu.
Dowodzi tego choćby fakt, iż ciężko przyrównać Brytoli do któregokolwiek z
protoplastów. Dźwięki na trzecim albumie Adorior, podobnie zresztą jak na
wcześniejszych produkcjach zespołu, wypełnione są energią, energicznie
szyjącymi akordami oraz atmosferą starej szkoły. Nie brak tutaj także solowych
popisów, choć absolutnie nie chodzi mi o zbędny onanizm, lecz potwierdzenie
wysokiej klasy opanowania instrumentów. Adorior jest jednym z dowodów na to, że
na dobre płyty niekiedy trzeba poczekać, bo jeśli pomysły dojrzewają powoli, to
przedwczesne ich zerwanie z drzewa może skutkować co najwyżej rozstrojem
żołądka. Warto zatem było dać zespołowi tyle czasu ile potrzebował, bo w
efekcie otrzymujemy najwyższej klasy amalgamat klasycznych stylów muzycznych
lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. I powiem wam jeszcze jedno, na
koniec. Płyta trwa pięćdziesiąt minut, a przelatuje jak z chuja strzelił,
dodatkowo z każdym kolejnym odsłuchem wgryzając się coraz głębiej pod czaszkę.
Kto nie zna zespołu, niech sprawdza koniecznie. Kto z jego twórczością się
spotkał, to i tak wie co zrobić. Bardzo dobra płyta, nawet lepsza niż się
spodziewałem. Brawo!
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz