niedziela, 8 września 2024

Recenzja Adorior „Bleed on My Teeth”

 

Adorior

„Bleed on My Teeth”

Dark Descent 2024

Adorior to zespół, który właśnie świętuje trzydziestolecie działalności. Co prawda, nigdy do zbyt płodnych nie należał, wystarczy bowiem wspomnieć, że przez trzy dekady udało im się zarejestrować jedynie dwa pełnograje i trochę drobnicy, lecz nie przeszkodziło to w zdobyciu sobie odpowiedniej renomy w środowisku podziemnym. Jednym z powodów może być fakt, iż wokale obsługuje tu niezwykle charyzmatyczna, obdarzona przez naturę wyjątkowym głosem wokalistka. I tak jak growlujących bab z zasady nie trawię, tak w przypadku Melissy Gray złego słowa nie jestem w stanie powiedzieć. Dlaczego? Z banalnego powodu. Ona nie stara się naśladować swoich kolegów, lecz używa strun głosowych w bardzo osobliwy, nie mniej agresywny niż najlepsi męscy wokaliści sposób. Na najnowszej płycie ponownie potwierdza swoje ponadprzeciętne umiejętności w temacie. Gdzie trzeba, szorstko zawarczy, w innym momencie zawyje lub wyda z siebie wiedźmowy pisk, aż człowieka dreszcz przeszyje. Jednak ocenianie „Bleed on My Teeth” wyłącznie przez pryzmat wokalistki mocno mija się z celem, gdyż sama muzyka Adorior również wybija się, i to znacząco, ponad przeciętność. Przede wszystkim, nawet jeśli zespół czerpie garściami ze spuścizny thrash, death czy black metalu, to jednak robi to w wyjątkowym, niepowtarzalnym stylu. Dowodzi tego choćby fakt, iż ciężko przyrównać Brytoli do któregokolwiek z protoplastów. Dźwięki na trzecim albumie Adorior, podobnie zresztą jak na wcześniejszych produkcjach zespołu, wypełnione są energią, energicznie szyjącymi akordami oraz atmosferą starej szkoły. Nie brak tutaj także solowych popisów, choć absolutnie nie chodzi mi o zbędny onanizm, lecz potwierdzenie wysokiej klasy opanowania instrumentów. Adorior jest jednym z dowodów na to, że na dobre płyty niekiedy trzeba poczekać, bo jeśli pomysły dojrzewają powoli, to przedwczesne ich zerwanie z drzewa może skutkować co najwyżej rozstrojem żołądka. Warto zatem było dać zespołowi tyle czasu ile potrzebował, bo w efekcie otrzymujemy najwyższej klasy amalgamat klasycznych stylów muzycznych lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. I powiem wam jeszcze jedno, na koniec. Płyta trwa pięćdziesiąt minut, a przelatuje jak z chuja strzelił, dodatkowo z każdym kolejnym odsłuchem wgryzając się coraz głębiej pod czaszkę. Kto nie zna zespołu, niech sprawdza koniecznie. Kto z jego twórczością się spotkał, to i tak wie co zrobić. Bardzo dobra płyta, nawet lepsza niż się spodziewałem. Brawo!

- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz