Fulci
„Duck
Face Killings”
20
Bucks Spin 2024
Fulci to zespół, który nazwę swą zaczerpnął od nazwiska
włoskiego reżysera horrorów. Kolesie funkcjonują na scenie już ponad dekadę, co
dotychczas poskutkowało wypluciem przez nich czterech pełniaków (z których
ostatnie recenzował był tu na łamach Apo Hatzamoth) i garści drobnicy. Niedawno
ukazał się album numer pięć pod wspomnianym szyldem. Album, który nie wnosi
absolutnie niczego nowego, ani do kanonu gatunku, czyli brutalnego death
metalu, ani do muzycznego oblicza Fulci. Kolesie są uparci. Dobrze to i źle,
zależy jak dla kogo. Każdy maniak zespołu zapewne ostrzy sobie zęby na kolejne
wychodzące od nich wyziewy, i ma ku temu absolutne prawo. Sprawą
niezaprzeczalną jest bowiem fakt, iż chłopaki w swojej branży są
przedstawicielami tej wyższej półki. Mi ten gatunek muzyczny średnio robi, ale
musze przyznać, że „Duck Face Killing” ma na pewno momenty, zarówno zabójcze
jak i zaskakujące. Do tych pierwszych należy w zasadzie większość płyty, gdzie
Włosi naprawdę potrafią połączyć ze sobą maksymalny prymitywizm z odrobiną
chwytliwej melodii. To coś na zasadzie, że ktoś spuszcza ci maksymalny wpierdol
gdy leżysz bezbronny na glebie, a jednocześnie nuci sobie pod nosem „Wiła
wianki…”. Drugą sprawą są wstawki, które teoretycznie zupełnie nie pasują do
wspomnianego gatunku. Taką może jawić się choćby przerywnik zatytułowany
„Knife”, utwór na wskroś hardcore’owy, czy akustyczny „Lo Squartatore”. Albo
wyskakujący niczym Filip z konopi saksofon w utworze ostatnim. Poza tym
chłopaki bardzo zgrabnie czerpią i wplatają fragmenty niemal żywcem zerżnięte z
wczesnego Misery Index (patrz: „Human Scalp conditio”), albo elementy
ponadprzeciętnie melodyjne, jak na gatunek (no na przykład solo we wspomnianym
chwilę wcześniej utworze). Nie brak także na krążku krótkich filmowych sampli,
co tylko podkreśla przynależność Włochów do gatunku. Nie da się zaprzeczyć, że
przy dźwiękach „Duck Face Killings” można sobie chwilami ukręcić łeb przy
dzikim moshu, ale jednocześnie są tu momenty dające się zanucić przy goleniu
pach. Fajnie się tego słucha, ale dla mnie jest to przygoda na dosłownie pięć
razy i ni chuja więcej. Zatem, może się powtórzę – fani zespołu będą
wniebowzięci. Pozostali… to już loteria. Mi się ta płyta podoba, ale wracać do
niej nie będę zbyt często.
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz