czwartek, 5 września 2024

Recenzja Fulci „Duck Face Killings”

 

Fulci

„Duck Face Killings”

20 Bucks Spin 2024

 


Fulci to zespół, który nazwę swą zaczerpnął od nazwiska włoskiego reżysera horrorów. Kolesie funkcjonują na scenie już ponad dekadę, co dotychczas poskutkowało wypluciem przez nich czterech pełniaków (z których ostatnie recenzował był tu na łamach Apo Hatzamoth) i garści drobnicy. Niedawno ukazał się album numer pięć pod wspomnianym szyldem. Album, który nie wnosi absolutnie niczego nowego, ani do kanonu gatunku, czyli brutalnego death metalu, ani do muzycznego oblicza Fulci. Kolesie są uparci. Dobrze to i źle, zależy jak dla kogo. Każdy maniak zespołu zapewne ostrzy sobie zęby na kolejne wychodzące od nich wyziewy, i ma ku temu absolutne prawo. Sprawą niezaprzeczalną jest bowiem fakt, iż chłopaki w swojej branży są przedstawicielami tej wyższej półki. Mi ten gatunek muzyczny średnio robi, ale musze przyznać, że „Duck Face Killing” ma na pewno momenty, zarówno zabójcze jak i zaskakujące. Do tych pierwszych należy w zasadzie większość płyty, gdzie Włosi naprawdę potrafią połączyć ze sobą maksymalny prymitywizm z odrobiną chwytliwej melodii. To coś na zasadzie, że ktoś spuszcza ci maksymalny wpierdol gdy leżysz bezbronny na glebie, a jednocześnie nuci sobie pod nosem „Wiła wianki…”. Drugą sprawą są wstawki, które teoretycznie zupełnie nie pasują do wspomnianego gatunku. Taką może jawić się choćby przerywnik zatytułowany „Knife”, utwór na wskroś hardcore’owy, czy akustyczny „Lo Squartatore”. Albo wyskakujący niczym Filip z konopi saksofon w utworze ostatnim. Poza tym chłopaki bardzo zgrabnie czerpią i wplatają fragmenty niemal żywcem zerżnięte z wczesnego Misery Index (patrz: „Human Scalp conditio”), albo elementy ponadprzeciętnie melodyjne, jak na gatunek (no na przykład solo we wspomnianym chwilę wcześniej utworze). Nie brak także na krążku krótkich filmowych sampli, co tylko podkreśla przynależność Włochów do gatunku. Nie da się zaprzeczyć, że przy dźwiękach „Duck Face Killings” można sobie chwilami ukręcić łeb przy dzikim moshu, ale jednocześnie są tu momenty dające się zanucić przy goleniu pach. Fajnie się tego słucha, ale dla mnie jest to przygoda na dosłownie pięć razy i ni chuja więcej. Zatem, może się powtórzę – fani zespołu będą wniebowzięci. Pozostali… to już loteria. Mi się ta płyta podoba, ale wracać do niej nie będę zbyt często.

- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz