Oxygen Destroyer
“Guardian of the Universe”
Redefining Darkness Rec. 2024
Amerykańscy deaththrashersi powracają z albumem
numer trzy! Nie wiem jak to się stało, ale pewnie w natłoku nowości umknął mi
gdzieś ich poprzedni długograj, jednak po zapoznaniu się z ich najnowszym
materiałem stwierdzam, że wszystko nadal jest na swoim miejscu. Jeśli z nazwą
Oxygen Destroyer spotykacie się po raz pierwszy, a istnieje takie
prawdopodobieństwo, gdyż panowie nie są w kraju and Wisłą jakoś szczególnie rozpoznawalni,
to śmiem zaanonsować, iż mamy tu do czynienia z ostrą, wściekłą nawet bym
powiedział, sieczką. Sieczką głównie w znaczeniu niesamowitej energii płynącej
z twórczości tych mieszkańców Oregonu. Kreowane przez nich dźwięki przepełnione
są wkurwem i dosadnie wyrażaną złością. Przejawia się to zarówno w agresywnym
kostkowaniu, głównie staroszkolnym, jak i pojawiających się miejscami krótkich
partiach solowych. A, no i oczywiście w liniach wokalnych, chwilami serwujących
nam wypluwany na niesamowitej prędkości potok słów o bardzo szorstkiej barwie.
Akcja opowieści o „Strażniku Wszechświata” toczy się, cytując klasyka, z
prędkością kolejki na wesołym miasteczku. Co prawda nie ma tu żadnych
lubieżnych cyganek jako pikantny dodatek, są za to bardzo rytmiczne zwolnienia
i kilka gadanych sampli w tle.
Uogólniając jednak, można stwierdzić, iż dzicz dzieje się tu ponadprzeciętna, a
chłopaki najchętniej rozjebaliby z dyni jakąś przystankową wiatę, tudzież komuś
pociągnęli z paputa. Płyta ta, poza wszelkimi swoimi zaletami, takimi jak
klimat starej szkoły, podkręcone tempo, płynąca z nagrań czysta, szczera energia,
nienaganne brzmienie ma jeszcze jedną zaletę. Jest nią tajming. Całość trwa
niewiele ponad pół godziny, dzięki czemu po wybrzmieniu ostatniej nutki „Exterminating
the Ravenous Horde of Perpetual Darkness and Annihilation” (no, tytuły panowie
mają dość długie) pozostaje lekki niedosyt, sprawiający, że chce się płytę
odpalić od początku. I te kolejne rundy bynajmniej nie powodują znużenia, wręcz
przeciwnie. Nośność „Guardian of the Universe” rośnie proporcjonalnie do ilości
okrążeń w odtwarzaczu , czego bynajmniej do wad bym nie zaliczył. Jeśli
liczycie na porównania, to… Niech będzie. Chwilami Oxygen Destroyer kojarzą mi
się z Morbid Saint, chyba głównie przez wokalne odcienie, albo Demolition
Hammer, tu przede wszystkim dzięki umiejętności mieszania w jednolitą masę
death i thrash metalu po extra zastrzyku adrenaliny. No to czy ja muszę to
komuś polecać? Myślę, że już to zrobiłem pisząc powyższe wersety. A dwa razy
powtarzać to ja nie lubię. Napierdalać!
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz