środa, 4 września 2024

Recenzja Oxygen Destroyer “Guardian of the Universe”

 

Oxygen Destroyer

“Guardian of the Universe”

Redefining Darkness Rec. 2024

Amerykańscy deaththrashersi powracają z albumem numer trzy! Nie wiem jak to się stało, ale pewnie w natłoku nowości umknął mi gdzieś ich poprzedni długograj, jednak po zapoznaniu się z ich najnowszym materiałem stwierdzam, że wszystko nadal jest na swoim miejscu. Jeśli z nazwą Oxygen Destroyer spotykacie się po raz pierwszy, a istnieje takie prawdopodobieństwo, gdyż panowie nie są w kraju and Wisłą jakoś szczególnie rozpoznawalni, to śmiem zaanonsować, iż mamy tu do czynienia z ostrą, wściekłą nawet bym powiedział, sieczką. Sieczką głównie w znaczeniu niesamowitej energii płynącej z twórczości tych mieszkańców Oregonu. Kreowane przez nich dźwięki przepełnione są wkurwem i dosadnie wyrażaną złością. Przejawia się to zarówno w agresywnym kostkowaniu, głównie staroszkolnym, jak i pojawiających się miejscami krótkich partiach solowych. A, no i oczywiście w liniach wokalnych, chwilami serwujących nam wypluwany na niesamowitej prędkości potok słów o bardzo szorstkiej barwie. Akcja opowieści o „Strażniku Wszechświata” toczy się, cytując klasyka, z prędkością kolejki na wesołym miasteczku. Co prawda nie ma tu żadnych lubieżnych cyganek jako pikantny dodatek, są za to bardzo rytmiczne zwolnienia i kilka gadanych  sampli w tle. Uogólniając jednak, można stwierdzić, iż dzicz dzieje się tu ponadprzeciętna, a chłopaki najchętniej rozjebaliby z dyni jakąś przystankową wiatę, tudzież komuś pociągnęli z paputa. Płyta ta, poza wszelkimi swoimi zaletami, takimi jak klimat starej szkoły, podkręcone tempo, płynąca z nagrań czysta, szczera energia, nienaganne brzmienie ma jeszcze jedną zaletę. Jest nią tajming. Całość trwa niewiele ponad pół godziny, dzięki czemu po wybrzmieniu ostatniej nutki „Exterminating the Ravenous Horde of Perpetual Darkness and Annihilation” (no, tytuły panowie mają dość długie) pozostaje lekki niedosyt, sprawiający, że chce się płytę odpalić od początku. I te kolejne rundy bynajmniej nie powodują znużenia, wręcz przeciwnie. Nośność „Guardian of the Universe” rośnie proporcjonalnie do ilości okrążeń w odtwarzaczu , czego bynajmniej do wad bym nie zaliczył. Jeśli liczycie na porównania, to… Niech będzie. Chwilami Oxygen Destroyer kojarzą mi się z Morbid Saint, chyba głównie przez wokalne odcienie, albo Demolition Hammer, tu przede wszystkim dzięki umiejętności mieszania w jednolitą masę death i thrash metalu po extra zastrzyku adrenaliny. No to czy ja muszę to komuś polecać? Myślę, że już to zrobiłem pisząc powyższe wersety. A dwa razy powtarzać to ja nie lubię. Napierdalać!

- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz