środa, 12 października 2022

Recenzja GRAND HARVEST „Consummatum Est”

 

GRAND HARVEST

„Consummatum Est”

Messor Grandis Productions 2022

Wielkie Żniwa rozpoczęły się w Szwecji w 2017 roku i póki co, trwają po dziś dzień. Wiadomo, że robota to niełatwa i wyczerpująca fizycznie, a tyrać na polu (zwłaszcza marchewkowym) non stop przez pięć lat nie każdy byłby w stanie. Bo to trzeba umić, a nie chcieć, a przede wszystkim zdrowie mieć do tej ciężkiej orki. Wybaczcie ten mały akcent humorystyczny, od jakiego rozpocząłem tę recenzję, ale jakoś tak nie mogłem się powstrzymać. A teraz już poważnie, choć podobno poważnie, to się w ciąży leży i w trumnie chodzi. Grand Harvest to piątka jegomości z Malmö, którzy zapragnęli pewnego pięknego dnia tworzyć ciężkie nuty zaprawione ciemnością (a przynajmniej tak mi się wydaje). Słuchając ich pierwszego, pełnego longa zatytułowanego „Consummatum Est” można śmiało powiedzieć, że cel swój osiągnęli. Panowie szyją bowiem zagęszczony, masywny, niepozbawiony grobowych melodii Death/Doom Metal osadzony głęboko w klasyce tego gatunku. Jest zatem ciężko, zawiesiście, a i niezgorszy, przygnębiający, cmentarny klimacik także robi robotę. Za te ponure, nierzadko mizantropijne  wibracje, jakie wypełniają ten krążek odpowiadają w głównej mierze grube, tłuste, gniotące mocarnie bębny, miażdżące, podlane sowicie ołowianą mgłą riffy, wywracający wnętrzności bas i wokale płynnie lawirujące pomiędzy soczystym growlem, wrzaskami z piekła rodem i nawiedzonymi słowami mówionymi. Nie mogło oczywiście zabraknąć podkręcającego mroczną atmosferę parapetu i odrobiny sławiących Lucyfera, majestatycznych chórów. No bez dwóch zdań, potrafią chłopaki docisnąć do gleby, a feeling tego krążka chwilami poważnie orze beret wywołując poczucie zagrożenia. Jak bowiem czulibyście się, gdyby stojąca za Wami Kostucha grała na bębnie i co chwilę spoglądała Wam przez ramię? Jak tam bym jej wyjebał i kazał spierdalać, ale to tylko taka moja mała dygresja. Wracając jednak do sedna sprawy, „Consummatum…” to zaprawdę dobry album. Słychać, że panowie z Grand Harvest mają obcykaną twórczość My Dying Bride, Paradise Lost, Novembers Doom czy też wczesne produkcje Anathema, ale owe inspiracje wykorzystują umiejętnie i potrafią przekuć je we własne dźwięki, więc ich muza nie zajeżdża odgrzewaną na starym, zjełczałym tłuszczu padliną. No i teraz docieramy do końcowej sekwencji tej recenzji. Jak już wspominałem, dobry to album, ale czy na tyle dobry, aby wydać na niego swe ciężko zarobione dutki? Ja mam poważne wątpliwości. Najlepiej będzie więc, jeżeli sami posłuchajcie sobie tę płytkę, wgryziecie się w nią, a potem odpowiecie sobie na to pytanie i podejmiecie decyzję.

 

Hatzamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz