„Demise of Heaven”
Northern
Silence Productions 2022
Niemal
z dokładnością szwajcarskiego zegarka raczą nas Grecy z Lunar Spells swoimi
kolejnymi albumami. We wrześniu zeszłego roku mogliśmy zasłuchiwać się w
dźwiękach ich pierwszego pełniaka, nadszedł wrzesień 2022 i oto możemy obcować
z ich drugą, dużą pytą zatytułowaną „Demise of Heaven”, która to oczywiście
ponownie ukazała się pod rozłożystymi skrzydłami Północnej Ciszy. Żadnej,
stylistycznej rewolucji na tym krążku nie ma, bo też i chyba nikt na nim
takowej nie oczekiwał. Jest to raczej naturalna kontynuacja twórczości, jaką
znamy z poprzednich produkcji zespołu. Po raz kolejny zatem dostajemy w twarz
surowym, jadowitym Black Metalem wyraźnie zainspirowanym skandynawską II falą. Jazda
jest tu zatem konkretna, a z poszczególnych kompozycji sączy się nienawiść i
mizantropia. Płytkę tę oparto na klasycznej, sprawdzonej już wielokrotnie
formule. Beczki sieją zatem siarczysty rozpierdol, ziarnisty bas rozrywa na
strzępy, zimne riffy o chropowatych zakończeniach tną głęboko, a złowieszczy
scream bluźni na potęgę. Podobnie jak na wcześniejszych materiałach hordy
całość zatopiona jest w mrocznych, drapieżnych
melodiach, a piekielny, złowróżbny klimat podkreśla fachowo użyty
klawisz. Słychać wyraźne odniesienia do Norweskich i Szwedzkich matuzalemów
czarciego grania, ledwie wyczuwalną szczyptę demonicznej Hellady także można tu
poczuć, ale odnoszę jednocześnie nieodparte wrażenie, że środek ciężkości
najnowszego krążka Greków przesunął się nieco bardziej w stronę Kraju Tysiąca
Jezior. Więcej tu bowiem charakterystycznej, fińskiej, przenikliwej, chłodnej
melancholii, którą można wyczuć w pracy wiosła, oraz ogólnej chwytliwości,
która jednak w żaden sposób nie wpływa na wściekły szlif, jaki posiadają wałki
zawarte na tym albumie. Cóż, Lunar Spells z pewnością nie zaliczają się do
wizjonerów Black Metalu, ale „Upadek Nieba” to fachowo skrojony, przekonujący
ochłap dobrej diabelszczyzny. Uważam także, że jak na razie, to najlepsze z
dotychczasowych wydawnictwo tej hordy, a przynajmniej mnie się ono najbardziej
podoba, mimo że tak po całości,to dupy może i nie urywa. Jeżeli zatem ktoś z
Was ma po prostu ochotę na dobry, rzemieślniczy, jadowity Black Metalowy album
bez udziwnień i lizania się po fujarach, ten śmiało może sięgać po „Demise of
Heaven”. Nie poczuje zawodu.
Hatzamoth
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz