sobota, 29 października 2022

Recenzja Iron Flesh „Limb After Limb”

 

Iron Flesh

„Limb After Limb”

War Anthem Records 2022


Powołany do życia w 2017 roku francuski Iron Flesh, powraca z trzecią płytą. Fani staroszkolnegodeath metalu, którym podobały się ich poprzednie produkcje powinni być zachwyceni. Ja natomiast mam z ich najnowszą produkcją mały problem. W przypadku dwóch wcześniejszych wydawnictw tego kwartetu sprawy mają się jasno. Obydwa krążki są głęboko zakorzenione w oldskulowym graniu, mocno zorientowanym na szwedzką modłę, aczkolwiek delikatnie także dotkniętym (i nie chodzi tutaj o zły dotyk) wpływami amerykańskimi. Jednakże w odróżnieniu do najnowszej propozycji francuzów, ich spójność stylistyczna jest niezaprzeczalna. Jeżeli chodzi o „Limb After Limb” odnoszę wrażenie, że chłopcy się troszkę pogubili, tak jakby nie byli zdecydowani, na którą kartę postawić. Album można podzielić na dwie części. Pierwsza z nich to wyraźne naleciałości melodyjnego, skandynawskiego death metalu, przywołującego skojarzenia choćby z At The Gates czy Dark Tranquillity. Początkowe cztery kawałki mkną w dość wartkim tempie, choć w zwolnienia nie są wybrakowane. Pełno w nich melodyjnych riffów i solówek, które wskazują na lekkość i radość z muzykowania, a konotacje do wyżej wspomnianego typu metalu są nad wyraz czytelne. Począwszy od piątego „Blessed Be The Creators” sytuacja się nieco zmienia. Muzyka Iron Flesh skręca bowiem w bardziej poważne i trochę cięższe rejony. Generowane przez instrumenty akordy są wolniejsze i nabierają wagi. Szybsze momenty również w nich się znajdują, ale intensywność dźwięków jest zupełnie inna. Wkradają się tutaj koligacje z pozbawionym melodyjnego zabarwienia death metalem. Mocno słychać Bolt Thrower, a i Dismember. Do tego wszystkiego twórcy dorzucają ździebko mistycznego klimatu, znanego z jedynki Entombed. Robi się duszniej i mroczniej. Ostatni „Procession Of Living Cadavers” z posępnymi wiolonczelami i swym nostalgicznym charakterem doskonale zakańcza drugą połowę tego longa. Podsumowując „Limb After Limb” to dziwna płyta. Produkcja jest świetna. Gitary po szwedzku „cienkie”, lecz jednak mięsiste, odpowiednia sekcja rytmiczna no i wokale, które przenoszą wprost do początku lat dziewięćdziesiątych, kiedy jeszcze norweska zawierucha nie zdmuchnęła w zapomnienie szwedzkich death metalowców. Tylko, że ta jej nierówność pozostawia pewien znak zapytania. Brak odkrywczości nie jest minusem, jednak całość pozostawia pewien niedosyt. O czymś tu zapomniano. Sami oceńcie.

shub niggurath

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz