poniedziałek, 17 października 2022

Recenzja INERTH „Void”

 

INERTH

„Void”

Abstract Emotions 2022

Hiszpański Inerth to zespół, który powstał na gruzach Grindowej maszynki do mielenia mięsa zwącej się Looking for an Answer. Prócz tego muzycy tworzący ten stosunkowo młody twór (mowa oczywiście o Bezwładnym) maczali swe lepkie od krwi paluchy m.in. w Machetazo, Mutilated Veterans, czy Nashgul. Nie wiem, czy chłopakom znudziło się już sianie totalnej rozpierduchy, czy po prostu zapragnęli pograć nieco inaczej? Nie moja to sprawa i odpowiedzi na to pytanie wcale nie oczekuję. Faktem niezaprzeczalnym za to jest, że w swym nowym projekcie panowie uderzyli w nieco inne wibracje, choć wcale nie tak znowu bardzo odległe (przynajmniej chwilami) od tego, co prezentowali w wymienionych tu powyżej kapelach. Ich pierwszy, pełny album, zatytułowany „Void” to bowiem ciężki konglomerat wpływów znanych z twórczości Napalm Death (z okresu „Greed Killing”/„Inside the Torn Apart”), Meathook Seed (czasy „Embedded”) i Neurosis („Soulsat Zero”, „Enemy of the Sun”) przyprawiony szczyptą dźwięków i tekstur charakterystycznych dla Godflesh (przychodzi mi na myśl „Pure” i „Selfless”), czy też dajmy na to Nailbomb. Bez trudu wyczuwa się tu klasycznie agresywne korzenie zespołu, które jednak zostały na tej płycie skrzętnie zalane smolistymi strukturami Sludge/Doom/Death z bardzo regularnymi, zimnymi akcentami industrialnymi i odrobiną zasyfionego Hc/Punka. I muszę Wam powiedzieć, że to kurwa działa, i to działa wręcz bardzo dobrze. Zapętlające się, masywne, postrzępione niekiedy riffy o mulistych krawędziach potrafią zdrowo uciskać na to, co pod czaszką. Zaprawione brudem beczki wraz z tłustym, zwalistym  basem działają niczym wielki buldożer, a gardłowe pomruki, jak i czyste wokale idealnie wklejają się w tę gęstą breję dźwiękową. Są na tym krążku także chwile, gdy bębny wraz z czterema strunami wpadają  niemal w plemienny, hipnotyczny trans i razem z niepokojącymi, industrialnymi fakturami mogą powodować u słuchacza poważne stany lękowe. Interakcja tych dwóch instrumentów w połączeniu z potężnymi (sprawiającymi czasami wrażenie niezdarnych), pulsującymi złowrogo riffami napędza zresztą cały ten krążek i dzięki temu nawet te nieco wolniejsze i pozornie bardziej stonowane fragmenty potrafią zadawać prawdziwie druzgocące ciosy. Kurczę, no myślę ja sobie, że warto mieć oko na ten zespół, bo choć „Pustka” nie jest całkowicie wolna od wad i dla niektórych może się wydawać nieco nużąca, to jednak ma ta płytka w sobie to coś, co potem na słuchacza przełazi (i niech se łazi) i nie pozwala mu o sobie zapomnieć. Coś mi się wydaje, że ci popaprańcy rodem z Madrytu w przyszłości jeszcze nie raz nas zaskoczą, a nawet jeżeli nie, to warto zakolegować się z „Void”, gdyż to bardzo dobra, porządnie wgniatająca w glebę płyta.

 

Hatzamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz