„Shadows Devouring Light”
Debemur Morti Productions 2022
Brazylijskiej
hordy Power From Hell przedstawiać nikomu nie zamierzam, gdyż ten bluźnierczy
kwartet już ponad dwie dekady sławi swą muzyką moce piekielne, a poza tym
tworzą go muzycy grający w tak zacnych aktach, jak choćby Anarkhon, Blackmoon Eclipse,
czy Obscure Relic. Chwilkę temu, a dokładnie 30.09 ukazał się ich siódmy już,
pełny album i po dobroci powiem Wam, że to płytka, która niszczy obiekty. Panowie
zdecydowanie uwolnili tu Bestię. Już od jakiegoś czasu środek ciężkości w ich
muzyce przesuwał się od zadziornego, rogatego Black/Thrash/Speed Metalu w
stronę coraz czystszej diabelszczyzny, ale takiego gęstego jebnięcia, jakie ma
„Shadows…” to żem się kurwa nie spodziewał. Album ten to nieco ponad 47 minut
smolistego Black Metalu o zdecydowanie rytualnym posmaku. Mrok jest tu chwilami
tak zawiesisty, że można weń wbić siekierę i ją w nim zawiesić. Ta płytka
dosłownie przetacza się po słuchaczu i pompuje w jego krwiobieg czarną maź,
lecz najpierw rozrywa mu duszę na strzępy, zadając przy tym tyle bólu i
cierpienia, ile tylko się da. Większą część tego krążka wypełniają mistyczne
kompozycje utrzymane w średnich tempach oparte na okrutnie gniotących bębnach,
wywracającym wnętrzności basie, zawiesistych, miażdżących riffach i
demonicznych wokalach. Charakterystyczne dla II fali, przesycone ciemnością,
niepokojące melodie przytłaczają, ale i hipnotyzują. Popaprane faktury
dźwiękowe zaprawione chorymi dysonansami i potężnymi, atonalnymi akordami
niemal spychają w diaboliczne, upiorne otchłanie szaleństwa, a gdy już niemal
ich dotykamy, nadchodzą zabójcze,
siarczyste przyspieszenia, które rozpruwają resztki tego, co z nas pozostało i rzucają
je na pożarcie najmroczniejszym i najbardziej perwersyjnym bóstwom
zapomnianego, starożytnego świata podziemi. Wiem, jak banalnie może to dla
niektórych zabrzmieć, ale w tych dźwiękach czuć kurwa zło (a przynajmniej ja je
tam wyczuwam). Autentyczne, paskudne, pierwotne, niemal namacalne ZŁO!I cóż więcej
mam Wam napisać? Po tym stwierdzeniu w zasadzie reszta powinna być milczeniem,
ale niech będzie. „Cienie Pożerające Światło” to płytka, która sprawiła, że
czkawką odbiła mi się komunijna oranżada. To album dojrzały, świetnie wykonany,
a do tego bluźnierczy, bezlitosny i nasączony ciemnością, niczym podpaska
Maryśki dziewicy krwią, podczas pierwszych dni miesiączki. Wyśmienity album i
niech nikt nie waży się mówić głośno, że jest inaczej!
Hatzamoth
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz