czwartek, 20 października 2022

Recenzja POWER FROM HELL „Shadows Devouring Light”

 

POWER FROM HELL

„Shadows Devouring Light”

Debemur Morti Productions 2022

Brazylijskiej hordy Power From Hell przedstawiać nikomu nie zamierzam, gdyż ten bluźnierczy kwartet już ponad dwie dekady sławi swą muzyką moce piekielne, a poza tym tworzą go muzycy grający w tak zacnych aktach, jak choćby Anarkhon, Blackmoon Eclipse, czy Obscure Relic. Chwilkę temu, a dokładnie 30.09 ukazał się ich siódmy już, pełny album i po dobroci powiem Wam, że to płytka, która niszczy obiekty. Panowie zdecydowanie uwolnili tu Bestię. Już od jakiegoś czasu środek ciężkości w ich muzyce przesuwał się od zadziornego, rogatego Black/Thrash/Speed Metalu w stronę coraz czystszej diabelszczyzny, ale takiego gęstego jebnięcia, jakie ma „Shadows…” to żem się kurwa nie spodziewał. Album ten to nieco ponad 47 minut smolistego Black Metalu o zdecydowanie rytualnym posmaku. Mrok jest tu chwilami tak zawiesisty, że można weń wbić siekierę i ją w nim zawiesić. Ta płytka dosłownie przetacza się po słuchaczu i pompuje w jego krwiobieg czarną maź, lecz najpierw rozrywa mu duszę na strzępy, zadając przy tym tyle bólu i cierpienia, ile tylko się da. Większą część tego krążka wypełniają mistyczne kompozycje utrzymane w średnich tempach oparte na okrutnie gniotących bębnach, wywracającym wnętrzności basie, zawiesistych, miażdżących riffach i demonicznych wokalach. Charakterystyczne dla II fali, przesycone ciemnością, niepokojące melodie przytłaczają, ale i hipnotyzują. Popaprane faktury dźwiękowe zaprawione chorymi dysonansami i potężnymi, atonalnymi akordami niemal spychają w diaboliczne, upiorne otchłanie szaleństwa, a gdy już niemal ich dotykamy,  nadchodzą zabójcze, siarczyste przyspieszenia, które rozpruwają resztki tego, co z nas pozostało i rzucają je na pożarcie najmroczniejszym i najbardziej perwersyjnym bóstwom zapomnianego, starożytnego świata podziemi. Wiem, jak banalnie może to dla niektórych zabrzmieć, ale w tych dźwiękach czuć kurwa zło (a przynajmniej ja je tam wyczuwam). Autentyczne, paskudne, pierwotne, niemal namacalne ZŁO!I cóż więcej mam Wam napisać? Po tym stwierdzeniu w zasadzie reszta powinna być milczeniem, ale niech będzie. „Cienie Pożerające Światło” to płytka, która sprawiła, że czkawką odbiła mi się komunijna oranżada. To album dojrzały, świetnie wykonany, a do tego bluźnierczy, bezlitosny i nasączony ciemnością, niczym podpaska Maryśki dziewicy krwią, podczas pierwszych dni miesiączki. Wyśmienity album i niech nikt nie waży się mówić głośno, że jest inaczej!

 

Hatzamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz