niedziela, 16 października 2022

Recenzja ENCHANTMENT „Cold Soul Embrace”

 

ENCHANTMENT

„Cold Soul Embrace”

Transcending Records 2022

Łapy w górę, kto pamięta Brytyjski Enchantment i ich pierwszą, wydaną w 1994 roku płytkę „Dance the Marble Naked”? Lasu rąk nie widzę, ale kilka osób nieśmiało podnosi prawicę, więc nie jest źle. Jak zapewne pamiętacie, wspomniany tu przed chwilą pierwszy album grupy był naprawdę dobrym kawałkiem Doom/Death Metalu. Nie zyskał on co prawda takiego uznania, jak płyty ich pobratymców z Anathema, My Dying Bride, czy Paradise Lost, co nie zmienia faktu, że wypełniała go muza na poziomie. Krótko po jego wydaniu zespół poszedł do piachu (mimo że podpisał deal z Century Media na sześć płyt). Kiedy cirka dwa lata temu pojawiły się wiadomości, że grupa budzi się z letargu, włożyłem to info między bajki. Gdy jednak w lipcu 2020 roku ukazało się wznowienie „Dance…” wzbogacone o materiał demo „A Tear for Young Eloquence” zacząłem tę informację traktować nieco bardziej poważnie (choć cały czas z lekkim niedowierzaniem). A jednak słowo stało się ciałem. Angole wyleźli spod kamieni i po 28 latach prezentują nam swą drugą płytę długogrającą, którą zatytułowali „Cold Soul Embrace”. Co ciekawe, Enchantment powrócił praktycznie w tym samym składzie, w którym nagrywał swój płytowy debiut (jedyna zmiana nastąpiła tylko na pozycji perkusisty). No dobra, to przejdźmy teraz do sedna sprawy, czyli do muzyki, jaką znajdziemy na dwójeczce grupy. Powiem Wam bez specjalnego pierdolenia, że to, co tu słychać, to po raz kolejny w chuj dobry, ciężki, doprawiony melancholijnymi melodiami Doom/Death Metal osadzony głęboko w klasyce onego gatunku. Słuchając tego krążka, można odnieść wrażenie, że tej 28-letniej przerwy między albumami w ogóle nie było. Zespół nie poszedł na żadne kompromisy ani nie uczepił się żadnych, modnych obecnie rozwiązań. Stworzył po prostu wyśmienity album wypełniony po brzegi charakterystycznym, brytyjskim graniem lokującym się na przecięciu Doom i Death Metalu, który pełen jest ciężaru, będącego jakby nie patrzeć kręgosłupem takiego grania, jak i minorowego klimatu. Najważniejsze w tych dźwiękach (przynajmniej dla mnie) jest jednak to, że są do bólu autentyczne. Wiele innych, młodszych zespołów tylko podpina się jakby ze swoją muzyką pod tamtą epokę i czerpie z niej wzorce, natomiast Enchantment w sposób naturalny się z niej wywodzi, ba można nawet powiedzieć, że oni wręcz są tamtą epoką, dlatego też ich najnowszy album, mimo że oparty na tradycyjnych patentach jest tak żywy i organiczny, a ich powrót jest bardziej triumfalny, niż się chyba sami tego spodziewali. Nie wspominałem jak dotąd nic o składowych tego albumu, myślę jednak, że trochę mija się z celem rozpisywanie się nad gniotącymi konkretnie bębnami, grubymi liniami basu, zagęszczonymi, cudownie harmonicznymi riffami,  wygrywanymi z dbałością o każdy szczegół przygniatających melodii, sugestywnymi  wokalizami, czy wszelakimi, klimatycznymi dodatkami, które użyto z gruntowną znajomością tematu. Możecie mi wierzyć na słowo, to wszystko tam jest, a do tego muzycy zespołu wiedzą jak tego używać. No dobra, pora kończyć ten mój wywód, bo się kurwa rozpisałem. A zatem wg mnie jest to jeden z naprawdę dobrych powrotów na scenę. Zespół,  zamiast niepotrzebnie kombinować i próbować się dostosować do aktualnych wymagań rynku trzymał się swych korzeni i zarazem dopracował je dogłębnie, tworząc dzięki temu materiał, będący naturalnym, kreatywnym krokiem naprzód. Szkoda tylko, że ten krok nastąpił przynajmniej ćwierć wieku później, niż powinien. Czy oznacza to zatem, że „Cold Soul Embrace” to płyta, która ponownie zdefiniuje ten styl? Może się zdziwicie, ale wydaje mi się, że nie. To po prostu bardzo dobry, wręcz wyśmienity klasyk gatunku i zapewne dlatego tak mocno przypadł mi on do gustu.

 

Hatzamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz