„Cold Soul Embrace”
Transcending Records 2022
Łapy
w górę, kto pamięta Brytyjski Enchantment i ich pierwszą, wydaną w 1994 roku
płytkę „Dance the Marble Naked”? Lasu rąk nie widzę, ale kilka osób nieśmiało
podnosi prawicę, więc nie jest źle. Jak zapewne pamiętacie, wspomniany tu przed
chwilą pierwszy album grupy był naprawdę dobrym kawałkiem Doom/Death Metalu.
Nie zyskał on co prawda takiego uznania, jak płyty ich pobratymców z Anathema,
My Dying Bride, czy Paradise Lost, co nie zmienia faktu, że wypełniała go muza
na poziomie. Krótko po jego wydaniu zespół poszedł do piachu (mimo że podpisał
deal z Century Media na sześć płyt). Kiedy cirka dwa lata temu pojawiły się
wiadomości, że grupa budzi się z letargu, włożyłem to info między bajki. Gdy
jednak w lipcu 2020 roku ukazało się wznowienie „Dance…” wzbogacone o materiał
demo „A Tear for Young Eloquence” zacząłem tę informację traktować nieco
bardziej poważnie (choć cały czas z lekkim niedowierzaniem). A jednak słowo
stało się ciałem. Angole wyleźli spod kamieni i po 28 latach prezentują nam swą
drugą płytę długogrającą, którą zatytułowali „Cold Soul Embrace”. Co ciekawe,
Enchantment powrócił praktycznie w tym samym składzie, w którym nagrywał swój
płytowy debiut (jedyna zmiana nastąpiła tylko na pozycji perkusisty). No dobra,
to przejdźmy teraz do sedna sprawy, czyli do muzyki, jaką znajdziemy na
dwójeczce grupy. Powiem Wam bez specjalnego pierdolenia, że to, co tu słychać,
to po raz kolejny w chuj dobry, ciężki, doprawiony melancholijnymi melodiami
Doom/Death Metal osadzony głęboko w klasyce onego gatunku. Słuchając tego
krążka, można odnieść wrażenie, że tej 28-letniej przerwy między albumami w
ogóle nie było. Zespół nie poszedł na żadne kompromisy ani nie uczepił się
żadnych, modnych obecnie rozwiązań. Stworzył po prostu wyśmienity album
wypełniony po brzegi charakterystycznym, brytyjskim graniem lokującym się na
przecięciu Doom i Death Metalu, który pełen jest ciężaru, będącego jakby nie
patrzeć kręgosłupem takiego grania, jak i minorowego klimatu. Najważniejsze w
tych dźwiękach (przynajmniej dla mnie) jest jednak to, że są do bólu
autentyczne. Wiele innych, młodszych zespołów tylko podpina się jakby ze swoją
muzyką pod tamtą epokę i czerpie z niej wzorce, natomiast Enchantment w sposób
naturalny się z niej wywodzi, ba można nawet powiedzieć, że oni wręcz są tamtą
epoką, dlatego też ich najnowszy album, mimo że oparty na tradycyjnych
patentach jest tak żywy i organiczny, a ich powrót jest bardziej triumfalny,
niż się chyba sami tego spodziewali. Nie wspominałem jak dotąd nic o składowych
tego albumu, myślę jednak, że trochę mija się z celem rozpisywanie się nad gniotącymi
konkretnie bębnami, grubymi liniami basu, zagęszczonymi, cudownie harmonicznymi
riffami, wygrywanymi z dbałością o każdy
szczegół przygniatających melodii, sugestywnymi
wokalizami, czy wszelakimi, klimatycznymi dodatkami, które użyto z
gruntowną znajomością tematu. Możecie mi wierzyć na słowo, to wszystko tam
jest, a do tego muzycy zespołu wiedzą jak tego używać. No dobra, pora kończyć
ten mój wywód, bo się kurwa rozpisałem. A zatem wg mnie jest to jeden z
naprawdę dobrych powrotów na scenę. Zespół, zamiast niepotrzebnie kombinować i próbować
się dostosować do aktualnych wymagań rynku trzymał się swych korzeni i zarazem
dopracował je dogłębnie, tworząc dzięki temu materiał, będący naturalnym,
kreatywnym krokiem naprzód. Szkoda tylko, że ten krok nastąpił przynajmniej
ćwierć wieku później, niż powinien. Czy oznacza to zatem, że „Cold Soul
Embrace” to płyta, która ponownie zdefiniuje ten styl? Może się zdziwicie, ale wydaje
mi się, że nie. To po prostu bardzo dobry, wręcz wyśmienity klasyk gatunku i zapewne
dlatego tak mocno przypadł mi on do gustu.
Hatzamoth
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz