„Melancholie im Blattfall”
Northern Silence Productions 2022
Uwielbiam
wykorzystanie w metalu języka niemieckiego, jeżeli chodzi o nazewnictwo płyt i
zespołów. Jakże banalnie i w pewien sposób powtarzalnie brzmiałaby nazwa tego
zespołu po angielskiemu (Autumn Lethargy), lub po naszemu (Jesienny Letarg). A
tu proszę, mamy twarde i zgrzytające między zębami Herbstlethargie i od razu
całość zyskuje innego wymiaru, a kult się sączy ze ścian. Traktujcie oczywiście
ten początkowy wywód z lekkim przymrużeniem oka, aczkolwiek coś jest w tym, co
napisałem. Wracamy jednak do konkretów. Wspomniany tu już Herbstlethargie, to
jednoosobowy projekt, za który odpowiada Herbst, znany podobno bardziej z gry w
Gernotshagen (no i jak tu kurna nie kochać tego języka). „Melancholie im
Blattfall” to debiutancki album zespołu, na którym jego twórca zachwyca się i
kontempluje jesień od wczesnych, wrześniowych nocy, przez coraz chłodniejsze
dni i tygodnie, aż po zwiastuny wczesnej zimy z pierwszym śniegiem na czele. Muzyka,
w jaką ubrano te jesienne rozważania, to klimatyczny Black Metal, choć biorąc
pod uwagę tematykę poruszaną na tym albumie, wielu zapewne stanie w opozycji do
takiego jej określenia. Rozważania to jednak, jak dla mnie, czysto akademickie,
więc porzućmy je w cholerę, tym bardziej że „Melancholie…” zawiera godzinę
całkiem konkretnej muzy. Pomijając bowiem pewne jej atmosferyczne aspekty
(których przecież nie mogło zabraknąć), takie jak ptasie trele, szum wiatru,
odgłosy z rykowiska (nagrane przez Herbsta w 2020 roku w lesie Turyńskim), czy
deptanie norweskiego, oj przepraszam, niemieckiego śniegu, przeważają tu
agresywne, mizantropijne dźwięki, które miłośnicy takich klimatów łykną niczym
pelikany. Jak to często bywa w takich przypadkach pierwsze skrzypce gra tu
wiosło. Wycinane na nim surowe riffy, które często napędzają cały ten bałagan,
robią robotę, a zimne melancholijne pasaże o hipnotycznym zacięciu prowokują do
zadumy. W chwilach, kiedy towarzyszą im depresyjne wokale (czyli bardzo często)
trzeba odsunąć od siebie wszystkie ostre przedmioty, aby w przypływie chwili
nie porysować sobie nimi nadgarstków. Choć gitara gra na tym krążku wg mnie
rolę pierwszoplanową, to jednak nie przytłacza ona pozostałych instrumentów.
Sekcja rytmiczna również pokazuje się z dobrej strony, choć nie odstawia żadnej
ekwilibrystyki. Zarówno beczki, jak i bas mocno zaznaczają tu swoje terytorium,
a ich gra jest na tyle kreatywna, że nie postrzegamy ich tylko, jako
dopełniaczy dla wiosła. Na „Melancholii w Opadających Liściach” znalazły
zastosowanie także: Duduku, czyli flet ormiański i wiolonczela, jednak ich
obecność, choć dodaje nieco wątków orientalnych, to jednak jest na tyle
dyskretna, aby materiał ten nie zjeżdżał Cepelią. Całkiem przyjemne,
klimatyczne, acz dosyć surowe granie, które powinno przypaść do gustu fanom
Woods of Desolation, Nyktalgia, Panopticon, czy też Waldgeflüster (J).
Mnie ta płytka nie powaliła, ale też nie odrzuciła, czyli nie jest źle. Tak
więc na następnym wydawnictwie Herbstlethargie także zapewne zawieszę ucho.
Hatzamoth
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz