„Ciuciubabka”
Pagan
Records 2022
Licho nie śpi! Powinienem w
zasadzie napisać, Licha nie śpią, bo tych Lich, czy Lichów tam pięciu jest.
Tworzą se te Licha na Podkarpaciu, a wiadomo, że to specyficzny region naszego
kraju i zapewne jest tam coś w powietrzu, czy w wodzie, bo dźwięki, które rzeźbią,
są popierdolone jak ta lala i łepetynę przy tym ryją okrutnie. W zasadzie nie
powinno to dziwić, gdyż Licha, to także Wędrowcy-Tułacze-Zbiegi, którzy dotarli
na Koniec Pola i wówczas zorientowali się, że to Gruzja. Trudno nie odnieść
wrażenia, że chłopaki naprawdę bawią się ze słuchaczem w ciuciubabkę i przy tej
okazji co rusz centralnie robią go w chuja. Kurwa, zagwozdkę mam z tą płytą
konkretną i nie mogę jej ogarnąć tak po całości (przynajmniej w tej chwili).
Czasami mam wrażenie, że muza tu zawarta, to prawdziwy sen wariata, innym razem,
że to dźwięki ocierające się wręcz o geniusz. Wychodzi więc na to, że prawdziwe
jest stwierdzenie, iż między geniuszem a wariatem linia jest bardzo, ale to
bardzo cieniutka, a chwilami wręcz niezauważalna. Po ponad tygodniowym
obcowaniu z tym materiałem bliższy jednak
jestem stwierdzenia, że mamy do czynienia z muzyką genialną, acz
oczywiście niewąsko jebniętą. Na bazie eksperymentalnego Black Metalu, czy
Post-Black Metalu stworzono tu bowiem szalony amalgamat, który łączy w sobie
tekstury mające swe korzenie w twórczości Ved Buens Ende, Fleurety, Virus, czy Manes
z wyśmienitą, wyważoną elektroniką, surrealistycznymi, niepokojąco brzmiącymi
samplami (niektóre głosy naprawdę przyprawiają o ciarki na dupie), elementami
Alternatywnego Rocka, pewnymi odniesieniami do ludowości, ponurymi,
dysonansowymi procesjami i doskonale wplecionymi w całość fakturami rodem z zimnej
fali. Dociekliwi słuchacze usłyszą tu jeszcze wiele innych wpływów, jak choćby
delikatne odniesienia do Jazzu, czy szeroko pojętego grania improwizowanego.
Kosmos nieprawdaż? Wszystko jednak na tej płycie ma swój ciąg
przyczynowo-skutkowy, nic nie pozostawiono tu przypadkowi. „Ciuciubabka” ma
wyraźną myśl przewodnią (choć nie od razu może słyszalną), jest to krążek
niesamowicie spójny i zwarty, a nie chaotyczny zlepek upodobań, pomysłów i
inspiracji. Doprawdy, niesamowity to album. Moja znajomość z nim rozpoczęła się co
prawda raczej szorstko, ale z każdym kolejnym jego odsłuchem wsiąkałem coraz
głębiej w te halucynogenne, psychotyczne dźwięki i mimo że jak już na początku
wspomniałem, nie ogarnąłem jeszcze tej produkcji w całości, to dziś za muzykę
na niej zawartą dałbym się na sucho ogolić. Dalekie to co prawda od powszechnie
pojętego metalu, więc wszyscy ortodoksi pewnie oleją tę płytkę ciepłym
strumieniem moczu i stwierdzą, że to gówno, jednak dla wszystkich poszukujących
niekonwencjonalnej muzyki kroczącej cały czas lewą stroną ścieżki krążek ten
będzie prawdziwą perełką. Nie do końca tę perłę rozumiem i nie wiem, czy
kiedykolwiek ją zrozumiem, ale to nie przeszkadza mi jej podziwiać. A niech to
Licho, zajebista płyta!
Hatzamoth
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz