Hibernus Mortis
„The Monoliths Of Cursed Slumber”
Blood Harvest Records (2022)
Mam
wrażenie, że jestem jednym z tych niewielu ludzi, którzy na nazwę Hibernus
Mortis w ogóle się natknęli. Ich debiutancki krążek „The Existing Realms Of
Perpetual Sorrow” wydany przed 20 laty (a nagrany chyba nawet pod koniec lat
90-ych) był nawet kiedyś na mojej zakupowej liście życzeń, ale jakoś przez lata
nie widziałem tego ani na discogs ani na żadnych aukcjach i gdyby nie zdjęcia
na wspomnianym wcześniej serwisie zakupowym mógłbym przysiąc, że jest to płyta
widmo. Niemniej, krążące po Youtubie stare numery zdradzały, że dawniej była to
załoga, która mogła zdrowo namieszać w deathmetalowym podziemiu. Usłyszawszy
wiadomość, że Hibernus Mortis dość nieoczekiwanie wydaje drugi krążek mocno
mnie elektryzowała, bo – czego by nie mówić o powrotach starych załóg – kapele
z deathmetalowego podziemia przeważnie są dość wierne tradycji. Niestety tym
razem się przeliczyłem, a moje oczekiwana zostały wyśmiane wraz z każdym
następującym po sobie dźwiękiem „The Monoliths...”. Po premierowym odsłuchu
zostały mi w głowie dwie rzeczy – kompletny brak pomysłu i tona najebanego
pogłosu na wokal. Drugi odsłuch utwierdził mnie w tym przekonaniu, że to
wydawnictwo to w zasadzie prominentny wokal z najebanym pogłosem i jednostajna
jałowa mielonka pozbawiona ognia, mocy i dynamiki. Na tym materiale nie ma
absolutnie NICZEGO, co by było warto nadmienienia i dla którego warto by było
sięgnąć po to wydawnictwo. Tutaj nie ma nawet możliwości, żeby dorobić
ideologie do takiego stanu rzeczy. Ta płyta nie wpasowuje się ani we
współczesne standardy zagruzowywania death metalu, ani nie robi ukłonu w
przeszłość. Echa Deicide i Incantation znane z nagrać sprzed 20 lat ulotniły
się, jest tu tylko półgodzinne echo źle wyprodukowanej i skomponowanej muzyki.
Harlequin
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz