Sickrecy
„Salvation Through Tyrrany”
Selfmadegod Rec. 2022
Do ogródka Selfmadegod zaglądam od wielkiego dzwonu,
albo i rzadziej. W zasadzie nie pamiętam już nawet, kiedy pozycja z ich
katalogu potrafiła przykuć moją uwagę na dłużej. Czasami zdarzają się jednak
wyjątki, a takim niewątpliwie jest debiutancki album szwedzkiego Sickrecy. Moje
podejście do grind’u, bo taką muzyką zajmuje się ten band, jest proste jak
jebanie. Albo mnie coś zainteresuje od pierwszych sekund albo olewam.
„Salvation Through Tyrrany” ma w sobie w zasadzie wszystko, czego w tym gatunku
szukam. Ma przede wszystkim niesamowite pierdolnięcie. I to bynajmniej nie
chodzi wyłącznie o szybkość, bo piłować kostką po strunach i nakurwiać blasty
potrafią nawet zespoły kategorii D. Owszem, Sickrecy nie oglądają się na znaki
drogowe i wyciskają z silnika ile fabryka dała, lecz nie zapominają o sprawie
najważniejszej. Są nią oczywiście riffy. W tym przypadku mocno kojarzące się z
Napalm Death, częściowo także z Nasum czy wcześniejszym Misery Index. Ba! W
takim „Viewing the Absurd” to ja nawet zauważam niemal dosłowną zrzynkę z
debiutu Brutal Truth, ale kto by się tutaj przejmował oryginalnością. Jest
zatem nietamowana agresja, są wybuchy gniewu ale też jest ten groove, przy
którym zamiast ziewania pojawia się chęć ruszenia w dziki tan, czy pomachanie
czupryną. Ponadto panowie bardzo umiejętnie wplatają w swoje kompozycje
elementy bardziej melodyjne, sprawiając, że muzyka ta nie jest jedynie jednowymiarowa.
Utwory, mimo iż dość krótkie, bo nie przekraczające trzech minut z haczykiem,
często nie są oparte na jednym chwycie, lecz płynnie przechodzą z motywu w
motyw. Co więcej, mimo iż znajdziemy ich na dysku aż osiemnaście (bowiem jako
bonusy hojny wydawca dorzucił sześć strzałów z debiutanckiej EP-ki „First World
Anxiety”) to powtarzalność pomysłów jest naprawdę niewielka. Każdy z nich
natomiast jest niczym odpalona, trzymana w ręku petarda, albo skok na Bungee -
wyzwala niesamowitą dawkę adrenaliny. Nagrania te brzmią nienagannie, bo gitary
ryją mocarnie a beczki nie stukają jak odwrócone wiadro po farbie. Wokal jest
co prawda dość jednolity a swoją barwą może kojarzyć się nieco z Barneyem, ale
przy tego typu intensywności nikt chyba nie oczekuje zbyt wielkiej awangardy w
temacie. Jak dla mnie wszystko się na
tej płycie zgadza a im dłużej jej słucham, tym bardziej mną rzuca niczym
szmacianą lalką.. Zdecydowanie jedna z najlepszych pozycji w katalogu SMG z
ostatnich lat.
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz