środa, 26 października 2022

Recenzja Sickrecy „Salvation Through Tyrrany”

 

Sickrecy

„Salvation Through Tyrrany”

Selfmadegod Rec. 2022

Do ogródka Selfmadegod zaglądam od wielkiego dzwonu, albo i rzadziej. W zasadzie nie pamiętam już nawet, kiedy pozycja z ich katalogu potrafiła przykuć moją uwagę na dłużej. Czasami zdarzają się jednak wyjątki, a takim niewątpliwie jest debiutancki album szwedzkiego Sickrecy. Moje podejście do grind’u, bo taką muzyką zajmuje się ten band, jest proste jak jebanie. Albo mnie coś zainteresuje od pierwszych sekund albo olewam. „Salvation Through Tyrrany” ma w sobie w zasadzie wszystko, czego w tym gatunku szukam. Ma przede wszystkim niesamowite pierdolnięcie. I to bynajmniej nie chodzi wyłącznie o szybkość, bo piłować kostką po strunach i nakurwiać blasty potrafią nawet zespoły kategorii D. Owszem, Sickrecy nie oglądają się na znaki drogowe i wyciskają z silnika ile fabryka dała, lecz nie zapominają o sprawie najważniejszej. Są nią oczywiście riffy. W tym przypadku mocno kojarzące się z Napalm Death, częściowo także z Nasum czy wcześniejszym Misery Index. Ba! W takim „Viewing the Absurd” to ja nawet zauważam niemal dosłowną zrzynkę z debiutu Brutal Truth, ale kto by się tutaj przejmował oryginalnością. Jest zatem nietamowana agresja, są wybuchy gniewu ale też jest ten groove, przy którym zamiast ziewania pojawia się chęć ruszenia w dziki tan, czy pomachanie czupryną. Ponadto panowie bardzo umiejętnie wplatają w swoje kompozycje elementy bardziej melodyjne, sprawiając, że muzyka ta nie jest jedynie jednowymiarowa. Utwory, mimo iż dość krótkie, bo nie przekraczające trzech minut z haczykiem, często nie są oparte na jednym chwycie, lecz płynnie przechodzą z motywu w motyw. Co więcej, mimo iż znajdziemy ich na dysku aż osiemnaście (bowiem jako bonusy hojny wydawca dorzucił sześć strzałów z debiutanckiej EP-ki „First World Anxiety”) to powtarzalność pomysłów jest naprawdę niewielka. Każdy z nich natomiast jest niczym odpalona, trzymana w ręku petarda, albo skok na Bungee - wyzwala niesamowitą dawkę adrenaliny. Nagrania te brzmią nienagannie, bo gitary ryją mocarnie a beczki nie stukają jak odwrócone wiadro po farbie. Wokal jest co prawda dość jednolity a swoją barwą może kojarzyć się nieco z Barneyem, ale przy tego typu intensywności nikt chyba nie oczekuje zbyt wielkiej awangardy w temacie.  Jak dla mnie wszystko się na tej płycie zgadza a im dłużej jej słucham, tym bardziej mną rzuca niczym szmacianą lalką.. Zdecydowanie jedna z najlepszych pozycji w katalogu SMG z ostatnich lat.

- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz