MORGUE
„Lowest Depths Of Misery”
Godz Ov War Records (2022)
Francuskie duo Morgue po sześciu latach przerwy daje o sobie znać ponownie. Kto zdążył pomyśleć, że ten nietuzinkowy zespół gryzie korzonki od dołu ten jest w błędzie, bo choć „Lowest Depths Of Misery” żadnego premierowego materiału nie przynosi to jednak przynosi. O czym mówię? O tym, że Francuzi zdecydowali się nagrać ponownie album „Doors Of No Return”, który oryginalnie ukazał się sześć lat temu. I w normalnych warunkach chętnie bym uskutecznił swój japoński zwrotami „Nachuj Mitotu” i „Kołochuja Mitolata”, bo przecież historia dobitnie pokazuje, że ponowne nagrywanie tych samych płyt sporadycznie ma sens. Tym razem jest inaczej. Załoga, która do tej pory kojarzona była z nieco frenetycznym deathgrindem obrała inne trajektoria i udowodniła, że te same kompozycje, nie odbiegające konstrukcyjnie, w nowej oprawie nabierają zupełnie innego wymiaru. I tak jak „Doors Of No return” serwowało deathgrindową ucztę z lekko industrialnym posmakiem tak najnowsza oferta Żabojadów zdecydowanie bardziej nakierowuje się na blackmetalowe tory, w dodatku te bardziej niszowe. Moje pierwsze skojarzenia po przesłuchaniu „Lowest Depths Of Misery” powędrowały w stronę wczesnego Anaal Nathrakh, a przede wszystkim w stronę wspaniałej „Rebel Extravaganza”. Co prawda ekipa z kraju sera i wina nie zapuszcza korzenia tak mocno w black metalu jak ekipa Satyra, ale też nie ma to tak grindowego sznytu jak „Codex Necro” Morgue porusza się cały czas gdzieś pomiędzy ramami ustalonymi przez wspomniane wydawnictwa dodając odrobinę własnej tożsamości. Finalnie „Lowest…’ jaki się jako szalenie intensywny, ale i interesujący eksperyment, który potwierdza zmysł kompozytorski ich twórców. Słuchając po sobie „Doors…” i „Lowest…” słychać, że to te same kompozycje, ale diametralnie różne brzmienie, strojenie i położenie nacisku na inne elementy sprawia, że odświeżona wersja płyty z 2016 brzmi teraz bardziej apokaliptycznie i klaustrofobicznie niż dotychczas. Zdumiewające i imponujące jest to co się udało dwóm panom z Francji – nie naruszając oryginalnego szkieletu kompozycji stworzyli dzieło o (prawie) diametralnie innym wydźwięku i charakterze. Nie wiem jeszcze czy jest to płyta do obowiązkowego zakupu, ale zdecydowanie zalecam i zachęcam sprawdzenie tego materiału i porównanie go sobie z pierwowzorem, bo jest się tutaj czym zachwycać. Jeśli dodamy też fakt, że muzycy Morgue, do instrumentalnych ułomków nie należą, to satysfakcja gwarantowana.
Harlequin
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz