niedziela, 23 października 2022

Recenzja KOSTNATĚNI „Oheň Hoři Tam, Kde Padl”

 

KOSTNATĚNI

„Oheň Hoři Tam, Kde Padl” (Ep)

Archaische Gesänge 2022

Kostnatĕni, to jak sama nazwa wskazuje, jednoosobowy hord ze Stanów. Prawda, że to oczywiste? Projekt ten zasadniczo para się eksperymentalnym Black Metalem i często, gęsto zdarzało mu się wcześniej zapożyczać sporo z korzennej muzyki Bliskiego Wschodu. Na swej ostatniej, wydanej w tym roku produkcji odpowiedzialny za zespół D.L. poszedł już w tej materii na całość i na rzeczonym materiale zaprezentował trzy wałki oparte na tradycyjnych pieśniach nieznanych, tureckich autorów. Ich tytuły pozostały takie same, jak w oryginalnych wersjach i myślę (choć pewności nie mam, gdyż nie znam się na tureckiej muzyce ludowej), że jest to jedyne podobieństwo, w stosunku do ich pierwowzorów. Tak więc usłyszymy tu trzy wałki zamykające się w 19 minutach muzyki, gdzie orientalne dźwięki, struktury rytmiczne, tonacja, jak i ogólna melodyka stapiają się z popapranym, dysonansowym Black Metalem. I całe szczęście, że to tylko 19 minut. Wysoce niespokojne co prawda to dźwięki i słychać w nich dużą dozę indywidualizmu, ale więcej chyba bym nie przetrawił. Każda wręcz chwila wypełniona jest tu polirytmicznymi jednostkami, warstwowo układającymi się gitarami i masą charakterystycznej, tureckiej ornamentyki. Niejednoznaczność tonacji w połączeniu z kontrapunktową grą poszczególnych instrumentów, pulsującymi melodiami i atonalnymi akordami nadają temu materiałowi chorobliwych wibracji, a momentami także pewną dozę psychotycznego majestatu. Niewątpliwie D.L. odważnie i z dużym zaangażowaniem podszedł do tej produkcji, ale niestety nie wszystko tu wg mnie poszło zgodnie z zamierzeniami. Przesłuchałem kilkukrotnie „Oheň…” z należytą uwagą i absolutnie nie przekonuje mnie ta hybryda. Niektóre wątki wypadają chaotycznie, a przejścia są chwilami mocno zgrzytliwe. Wokale także ni cholery mi nie leżą, zwłaszcza te czyste, a stanowią one przynajmniej 95% wszystkich odgłosów paszczą, jakie tu napotkamy. Poza tym całość niebezpiecznie zalatuje wiejską patatajnią (orientalną co prawda, ale jednak). „Ogień Płonie Tam, Gdzie Upadł” traktuję więc jedynie jako ciekawe doświadczenie muzyczne i nic więcej. Inaczej jakoś podejść do tej Ep’ki nie potrafię, zbyt pretensjonalne to dla mnie granie. Żegnam się więc z tą produkcją bez większego żalu.

 

Hatzamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz