Ad
Hominem
„Totalitarian
Black Metal”
Osmose Productions 2025
Fani
tego francuskiego projektu i jego najnowszą, siódmą płytą nie powinni być
zawiedzeni, bo „Totalitarian Black Metal” to pół godziny niezłego wpierdolu. Po
raz kolejny, człowiek stojący za tą nazwą i odpowiedzialny za jej całokształt
częstuje swoich odbiorców wojennymi blastami, siejącymi zamieć tremolo i
mrocznymi zwolnieniami. Jak już zdążył do tego przyzwyczaić jego muzyka to
połączenie bezkompromisowego podejścia do rogacizny w szwedzkim stylu i
posępnych, norweskich bujanek. Fuzja batalistycznych rytmów i punkowego groovu
zrodziła maszynę, która perfekcyjnie trafia swym pociskiem w namierzony z
pieczołowitością cel. Ostry i gęsty black metal, pędzący przed siebie niszczy
złowrogimi riffami i nie przeprasza za swoją bestialskość. Czasami skręca w
ponure knieje, aby odpocząć i nabrać sił na kolejną destrukcję. Wtedy zwalnia,
żeby zamienić się w satanicznego kapelana i roztoczyć trochę rytualnej aury. Ad
Hominem od 1998 roku jest francuskim przedstawicielem „mardukowej” spuścizny,
do której oczywiście dorzucić można wpływy Funeral Mist oraz kilku norweskich
kapel, raczących uszy maniaków swoimi wydawnictwami w drugiej połowie lat
dziewięćdziesiątych. Doskonale wyprodukowany, mainstreamowy black metal, ale z
tych prostych i o bezkompromisowym charakterze. Wchodzi gładko niczym
dwunastoletnia whisky i chłoszcze boleśnie przy wykorzystaniu szybkich akordów
oraz lodowatych tremolando. Psychikę doszczętnie rujnuje za pomocą ciekawych,
schizoidalnych zagrywek i nieubłaganie dudniącej sekcji. Posiada ostre i twarde
brzmienie, a wokale (nawet wtedy, kiedy wyśpiewują chwytliwe refreny i chóralne
okrzyki) wżerają się w mózg. Entuzjastycznie zagrany udowadnia, że granie w
głównym nurcie i co za tym idzie dla szerszej publiczności nie musi być
pozbawione właściwych mu cech. Zero trendów, zero eksperymentalizmu i nic na
siłę. Po męsku kopie w mordę i poprawia w wątrobę. Niech się tak stanie.
shub
niggurath
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz