sobota, 15 marca 2025

Recenzja Plague God „Frigus Ferrum Vindictae”

 

Plague God

„Frigus Ferrum Vindictae”

Werewolf Prom. 2025

Pierwszego stycznia, kiedy to większość populacji w naszym kraju leczyła potężnego kaca, lub nadal się bawiła świętując nadejście nowego roku (jakby się, kurwa, było z czego cieszyć), premierę miał drugi album czeskiego Plague God. Jest to na powrót projekt solowy, za który odpowiada niejaki Armo. Trochę się obawiałem, czy nowy pełniak podniesie nieco poziom tego przedsięwzięcia, czy może osadzi je na mieliźnie. Od razu powiem, że pozytywnie się zaskoczyłem, bo „Frigus Ferrum Vindictae” to zdecydowanie najlepszy materiał spod znaku Plague God. Zespół nie wychylił się ani troszkę zza blackmetalowej ramy, jednak zmianie uległy odrobinę narzędzia przekazu. Nadal, jak w przypadku wcześniejszych wydawnictw, są one stare, zakurzone i mocno zardzewiałe, jednak muzyk zadbał, by łatwiej było odczytać wygrawerowane na nich logo firmy. I tak w pierwszym utworze mocno wali w uszy Tomem G. Warriorem, i to w bardzo dosadnym, szorstkim stylu. Od razu robi się zimniej, bowiem sposób w jaki Czech owe zapożyczenia wykorzystuje, mocno przypomina kreowanie się post deathmetalowego stylu Darkthrone. Poza punkowym sznytem wpleciono tu kapkę melodii, dzięki czemu można zaryzykować stwierdzenie, iż „Vindicta In Mente pt. I” to prawdziwy blackmetalowy szlagier. Dalej wcale nie jest słabiej, bo szybkie, nordyckie tremolo z punkowymi rytmami to przepis stary, ale sprawdzony. A w wykonaniu Plague God, przy wrzuceniu do tego kotła naprawdę niezłych solówek, kapki klawiszy czy sampli, utrzymaniu staroszkolnego brzmienia i klimatu, oraz tekstom śpiewanym po czesku (tutaj duży plus, bo naprawdę duch Master’s Hammer jest w tych nagraniach wyczuwalny) zyskujemy album, który ani przez chwilę nie nuży. Wręcz przeciwnie, słucha się go z wielkim uśmiechem na ustach, nawet jeśli bynajmniej nie odkrywa żadnych nowych kart, a jedynie w mistrzowski sposób tasuje tą starą i pożółkłą talią. Czuć w tej muzyce ten niezapomniany, dawny klimat, czuć szczerość i niechęć do pana bożka. W zasadzie ciężko się tutaj doszukiwać jakichś większych mankamentów, choć z drugiej strony do ekstraklasy gatunku jeszcze kapkę brakuje. Może się powtórzę, ale Plague God to jeden z najlepszych zespołów blackmetalowych zza naszej południowej granicy, a przejście obok „Frigus Ferrum Vindictae” obojętnie, będzie już, według mnie, lekkim zaniechaniem. Bardzo solidna pozycja.

- jesusatan




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz