wtorek, 11 marca 2025

Recenzja Dione „Astrolatry”

 

Dione

„Astrolatry”

Self-released 2025

Minęły niemal dwa lata od wydania przez Dione debiutanckiej, bardzo obiecującej zresztą, EP-ki „Cosmosphere”. Czas był zatem najwyższy na krok drugi. I oto słowo ciałem się staje, bowiem dosłownie na momencie premierę będzie miał pełnowymiarowy krążek projektu Krystiana Łukaszewicza, zawierający niemal czterdzieści minut amalgamatu death i black metalu, przypieczętowanego stemplem „Astrolatry”. Poniekąd jest to kontynuacja poprzedniego wydawnictwa, aczkolwiek nietrudno zauważyć tutaj kilku istotnych zmian. Przede wszystkim „Astrolatry” to materiał zdecydowanie bardziej melodyjny i zróżnicowany. Poprzez „melodyjny” nie mam bynajmniej na myśli jakichkolwiek słodkawych harmonii. Muzyka Dione jest jadowita, przeważnie rozpędzona do prędkości huraganowych, acz niejednokrotnie dryfująca w uspokajającą ciszę, kołysanki będące niemal nachalnym kontrastem dla szalejących tremolo, wkręcających się w głowę niczym korkociąg i uzależniających silniej niż heroina. Tworzony przez muzyka narkotyczny trans potęgują przewijające się tu i ówdzie dysonanse, stanowiące wyraźne nawiązania do sceny francuskiej, co jednak w przypadku Dione nowością nie jest. Co istotne, w przypadku nowych nagrań, kwestia przytaczania dokładnych porównań nie jest już taka oczywista jak to było przy okazji wspomnianej EP-ki. Zdecydowanie więcej na „Astrolatry” elementów dotychczas niespotykanych, umiejętnie wplatanych w czerpane z klasyków inspiracje. Przykładem tego może być choćby bardzo „religijna” końcówka otwierającego album utworu tytułowego, czy wspomniane wcześniej fragmenty akustyczne. Mimo wielu środków wyrazu, zdecydowaną siłą rażenia tego krążka jest jednak jego spójność. Wszelkie pojawiające się na nim przeciwieństwa tworzą niesamowity, przenikający się obraz emocji, zarówno tych bardziej pozytywnych, jak i sprowadzających odbiorcę do katakumb czarnych myśli. Materiał ten jest bardzo intensywny, nawet w tych wspomnianych, bardziej nastrojowych chwilach, kiedy to napięcie w muzyce absolutnie nie spada, a wręcz rośnie w wyczekiwaniu kolejnego masywnego uderzenia. Można chyba powiedzieć, że „Astrolatry” to taki Ulcerate, jednak z domieszką różnorakich udziwnień i dodatkowych smaczków, które, w przeciwieństwie do ostatnich albumów Nowozelandczyków, sprawiają, że muzyka ta nie jest od początku do końca oczywista i powtarzalna. Bardzo mocno wciąga tez krążek, i z każdym kolejnym odsłuchem coraz bardziej rośnie w siłę. Jeśli minęliście się z „Cosmosphere”, to w przypadku pełnowymiarowego debiutu błędu nie powtórzcie. Bo to projekt zdecydowanie wart szerszej uwagi.

- jesusatan


https://dionebc.bandcamp.com/album/astrolatry

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz