Genocidal Rites
“Genocidal Upheaval of
Subservient Abrahamic Law”
Hells Headbangers Rec. 2025
Doczekaliśmy się w końcu debiutanckiego krążka
Genocidal Rites. Kojarzycie chłopaków? Jeśli nie, to od razu wyjaśniam, że z
nimi sytuacja jest zero – jedynkowa. Albo „żresz to gówno” (cytując Adasia),
albo masz totalnie wyjebane i będziesz kpił głosząc swoje intelektualne wywody.
Do rzeczy zatem, zróbmy to na szybko, bo piwo stygnie. Genocidal Rites to
Amerykański wyrób Blasphemopodobny. Generalnie nie kryjący się z inspiracjami
ani odrobinę. Chłopaki napierdalają ile fabryka dała, częstując blastowym
gradobiciem, chwilami zwalniając w bardzo charakterystyczny sposób, miejscami
ślizgając kostką po gryfie, jak uczyli mistrzowie, no tego typu rzeczy. Sporo
tutaj ostrej napierdalanki, ale i nie brak zmian tempa, dzikich solówek czy
rzygania napalmem. Można by powiedzieć, że w chuj to oklepane i po co komu
kolejna kopia „Gods of War”? Może odrobina racji w tym jest, aczkolwiek ja w
takim Genocidal Rites znajduję też, niewiele, bo niewiele, ale elementów
twórczości własnej, które jednak w sposób minimalny, ale odróżniają ich od
oryginału. Nie będę tu robił listy, który riff, w którym kawałku nie pasuje do
schematu, bo to nie laboratorium, jednak zapewniam, że jeśli przesłuchacie ten
album ze skupieniem, a nie na zasadzie „Dobra, Blasphemy, wszystko wiem”, to
też je znajdziecie. Choćby wplatane tutaj partie klawiszowego tła czy samplowe
gadki. Genocidal Rites do klasycznego kręgosłupa dokleili coś od siebie, dzięki
czemu ich debiut to rozpierdol w klasycznym stylu, zawierający sporę stężenie
melodii oczywistych, ale też i kilka niespodzianek. Nie ma sensu się tutaj
zbytnio rozwodzić, bo dla mnie ten krążek to zdecydowanie bardziej „jeden” niż
„zero”, acz jednocześnie zrozumiem każdego, kto postawiony w konfrontacji z
tymi nagraniami wyrazi opinie odmienną. Wybierajcie zatem, po której stronie
barykady stajecie, według własnego gustu i uznania.
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz