niedziela, 16 marca 2025

Recenzja Nite „Cult Of The Serpent Sun”

 

Nite

„Cult Of The Serpent Sun”

Season Of Mist 2025

Nite to kapelka z San Francisco, która rzeźbi heavy metal, okraszając go czarną polewką co skutkuje takim małym black-heavy. Ci czterej panowie grać ze sobą zaczęli w 2018 roku, nagrali dwie płyty, a teraz wracają z najświeższą produkcją, która, jeśli dobrze liczę (z matmy byłem słaby) jest ich trzecim albumem. Tak jak wyżej wspomniałem Kalifornijczycy napierdalają sataniczne heavy, które głównie objawia się w nietypowych jak dla klasycznego metalu wokalach. Van Labrakis warczy do mikrofonu całkiem ponuro i złowieszczo, co bardzo mi się podoba. Jego głos fajnie wypada w połączeniu z dość gęstym brzmieniem jak na ten gatunek, które dobitnie dociąża muskularna sekcja rytmiczna. Wszystko połączone w jedną całość skutkuje zawiesistym heavy metalem o diabelskim spojrzeniu, który mknie w ciemność w zmiennych tempach, wypluwając ze swoich trzewi łatwo wpadającą w ucho muzę. Momentami zakrawa ona na całkiem przebojową gędźbę, w której oprócz mięsistych riffów znajduje się również mnóstwo ciekawych, wysokotonowych zagrywek, układających się w klimatyczne zawijasy. Jak na heavy przystało nie mogło na „Cult Of The Serpent Sun” zabraknąć solówek, a tych dostajemy tutaj całą masę. Ich melodyjność, która momentami zalatuje „bliskowschodnio”, co świetnie pasuje do atmosfery sączącej się z rzępolenia Amerykanów. Jej mrok mocno trąci latami osiemdziesiątymi podobnie jak tradycyjne patenty, które stosuje Nite. Płynne przejścia między kolejnymi etapami każdego z utworów, strzeliste sola, chwytliwe refreny jak i wzorcowy palm muting to ich wizytówka, do której dopisać także można aksamitne beczki, fantastycznie szeleszczące talerze oraz grubiutki basik, kreślący chwilami dość zawiłe linie. Tak więc „Cult Of The Serpent Sun” to interesujące połączenie black i heavy metalu, z czego ten pierwszy tak naprawdę stanowi tylko delikatną posypkę, która, jednakże perfekcyjnie spełnia swoje zadanie, nadając tej produkcji delikatnie gotyckiego wydźwięku i diabolicznego sznytu. Mam jednak jedno „ale”, bo brakuje mi tu trochę agresji, która podkręciłaby tą odrobinę zachowawczą i skierowaną w epicką stronę muzykę. Więcej Diabła na gitarę chłopaki, a będzie tylko lepiej.

shub niggurath




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz