piątek, 14 marca 2025

Recenzja Deathlike Dawn / Barbaric Hatred “From the Tenebrous Depths of the Ages”

 

Deathlike Dawn / Barbaric Hatred

 “From the Tenebrous Depths of the Ages”

Werewolf Prom. 2025

Skoro już tyle miłych słów padło pod tytułem trzeciej płyty Deathlike Dawn, to przyjrzyjmy się też wydawnictwu, który zespół dzieli z Barbaric Hatred, a które to ukazało się jakoś chwilę po rzeczonej płycie. W zasadzie można by ten tekst podpiąć jako aneks do recenzji popełnionej przeze mnie gdzieś tam powyżej, bowiem dwa kawałki wchodzące w skład „From the Tenebrous Depths of the Ages” zarejestrowane zostały prawdopodobnie przy okazji sesji „Noc Czarna Czernią Otchłani”. Gdybym miał zgadywać, są to odrzuty z tejże. Utrzymane są bowiem w bliźniaczym stylu, czyli agresywnym, zarazem atmosferycznym black metalu, wzbogaconym odrobinę elementami zaczerpniętymi spoza gatunku. A jak brzmią odrzuty, każdy wie. Niby jest ten sam klimat, intencje, ale jakby coś nie pykło. I podobnie jest z pierwszą częścią omawianego splitu. Gdyby wszystkie numery Deathlike Dawn na trzecim krążku były na tym poziomie jakościowym, to na pewno nie napisałbym tego, co nim napisałem. Trochę tu jednak wszystko kuleje, jest zbyt oczywiste albo niedośrubowane. Choćby same melodie w pierwszym kawałku. Nieco banalne, nie porywające, w sumie nijakie. Potem w „Into the Black of Dreams” jest bardziej surowo, ale znów zamiast punkowego sznytu (bo chyba o to chodziło?) wali mi tu taką klasyczna patatanią. A to plumkanie klawiszowe w drugiej części, to trochę takie na siłę, niepotrzebne. Wytykam co mnie razi, ale w sumie te numery nie są aż takie złe. One są solidne, ale mając skalę porównawczą, i to na świeżo, z ostatnim pełniakiem, różnica jednak jest zauważalna. Dobra, wrzucili se chłopaki co im zostało w garze na dnie, jednak ja na taką przypaloną dokładkę ochoty nie mam. Druga strona cedeka to Amerykanie. Nacja ta do zbyt blackmetalowych raczej nie należy, i pisałem o tym setki razy. Barbaric Hatred bynajmniej mojego zdania w temacie nie zmienia. Chłopaki mieli na tym splicie cztery okazje by się wykazać, ale rady nie dali. Ichni blackmetal to taka tandetna pozytywka. Kręcący się w kółko aniołek, któremu ktoś dowcipny dorysował blackmetalowy makeup. Takie udawanie starej szkoły greckiej z nielicznymi zrywami do galopu, a częstszymi przystankami na zagrania klawiszowo akustyczne. Momentami prostota tego materiału zahacza o punk, ale nie dlatego, że wali tutaj starą szkołą, tylko zwykłym prymitywizmem. Dla równoważni mamy wyniosłość w postaci zaśpiewów chóralnych w „Impale the Modern World”, przy których po prostu śmiechłem. Bo to takie podróże w pierwszą falę black metalu na zasadzie odrysowywania przez prześwitujący papier, i to koślawo. Na koniec mamy wisienkę w postaci „Barbarous Superiority”, numeru otwieranego przez kościelne zaśpiewy, po których idzie motyw a’la upośledzony Bathory, a potem cały misz-masz z szybko trykającymi stopami, brzmiącymi jak z komputera i klawiszami w tle. Cieszy mnie zatem cisza zapadająca po wybrzmieniu ostatniego taktu. Podsumowując… Deathlike Dawn jakoś na tym splicie daje rade, jeśli nie weźmiemy pod uwagę ich ostatniego pełniaka. Barbaric Horde natomiast, do dołu z wapnem. Czyli jako całość, chuja jest to warte. Nie szkoda, Szymuś, plastiku?

- jesusatan




1 komentarz:

  1. ostatnio gadałem w gościem z winter solace, zeszło na szymusia i pośmialiśmy się troszku z typa

    OdpowiedzUsuń