Deathlike Dawn / Barbaric
Hatred
“From the Tenebrous Depths of the Ages”
Werewolf Prom. 2025
Skoro już tyle miłych słów padło pod tytułem
trzeciej płyty Deathlike Dawn, to przyjrzyjmy się też wydawnictwu, który zespół
dzieli z Barbaric Hatred, a które to ukazało się jakoś chwilę po rzeczonej
płycie. W zasadzie można by ten tekst podpiąć jako aneks do recenzji
popełnionej przeze mnie gdzieś tam powyżej, bowiem dwa kawałki wchodzące w
skład „From the Tenebrous Depths of the Ages” zarejestrowane zostały prawdopodobnie
przy okazji sesji „Noc Czarna Czernią Otchłani”. Gdybym miał zgadywać, są to
odrzuty z tejże. Utrzymane są bowiem w bliźniaczym stylu, czyli agresywnym,
zarazem atmosferycznym black metalu, wzbogaconym odrobinę elementami
zaczerpniętymi spoza gatunku. A jak brzmią odrzuty, każdy wie. Niby jest ten
sam klimat, intencje, ale jakby coś nie pykło. I podobnie jest z pierwszą
częścią omawianego splitu. Gdyby wszystkie numery Deathlike Dawn na trzecim
krążku były na tym poziomie jakościowym, to na pewno nie napisałbym tego, co
nim napisałem. Trochę tu jednak wszystko kuleje, jest zbyt oczywiste albo
niedośrubowane. Choćby same melodie w pierwszym kawałku. Nieco banalne, nie
porywające, w sumie nijakie. Potem w „Into the Black of Dreams” jest bardziej surowo,
ale znów zamiast punkowego sznytu (bo chyba o to chodziło?) wali mi tu taką
klasyczna patatanią. A to plumkanie klawiszowe w drugiej części, to trochę
takie na siłę, niepotrzebne. Wytykam co mnie razi, ale w sumie te numery nie są
aż takie złe. One są solidne, ale mając skalę porównawczą, i to na świeżo, z
ostatnim pełniakiem, różnica jednak jest zauważalna. Dobra, wrzucili se
chłopaki co im zostało w garze na dnie, jednak ja na taką przypaloną dokładkę
ochoty nie mam. Druga strona cedeka to Amerykanie. Nacja ta do zbyt
blackmetalowych raczej nie należy, i pisałem o tym setki razy. Barbaric Hatred
bynajmniej mojego zdania w temacie nie zmienia. Chłopaki mieli na tym splicie
cztery okazje by się wykazać, ale rady nie dali. Ichni blackmetal to taka tandetna
pozytywka. Kręcący się w kółko aniołek, któremu ktoś dowcipny dorysował
blackmetalowy makeup. Takie udawanie starej szkoły greckiej z nielicznymi
zrywami do galopu, a częstszymi przystankami na zagrania klawiszowo akustyczne.
Momentami prostota tego materiału zahacza o punk, ale nie dlatego, że wali
tutaj starą szkołą, tylko zwykłym prymitywizmem. Dla równoważni mamy wyniosłość
w postaci zaśpiewów chóralnych w „Impale the Modern World”, przy których po
prostu śmiechłem. Bo to takie podróże w pierwszą falę black metalu na zasadzie
odrysowywania przez prześwitujący papier, i to koślawo. Na koniec mamy wisienkę
w postaci „Barbarous Superiority”, numeru otwieranego przez kościelne zaśpiewy,
po których idzie motyw a’la upośledzony Bathory, a potem cały misz-masz z
szybko trykającymi stopami, brzmiącymi jak z komputera i klawiszami w tle.
Cieszy mnie zatem cisza zapadająca po wybrzmieniu ostatniego taktu.
Podsumowując… Deathlike Dawn jakoś na tym splicie daje rade, jeśli nie weźmiemy
pod uwagę ich ostatniego pełniaka. Barbaric Horde natomiast, do dołu z wapnem.
Czyli jako całość, chuja jest to warte. Nie szkoda, Szymuś, plastiku?
-
jesusatan
ostatnio gadałem w gościem z winter solace, zeszło na szymusia i pośmialiśmy się troszku z typa
OdpowiedzUsuń